czwartek, 20 listopada 2008

...........................

Spacer...Opowiadanie zamieszczone w "Akancie"

Słońce świeciło ostro , ale nie grzało już tak jak latem… aura była piękna i przejrzysta…wystarczyło sweter wciągnąć , kamizelkę ,jakieś wygodne obuwie i już miasto nie miało żadnych argumentów , aby zatrzymać mnie na swoich betonowych ulicach.

Czas na wycieczkę sprzyjał wyśmienicie z tego oto prostego powodu ,że dzień był wolny od pracy zawodowej, dzieci miały już swoje „ nadzwyczaj ważne” plany, których nawet taka moc jak „mama” zmieniać nie powinna.

Nawet wszyscy domownicy, jakoś dziwnie zgodnym chórem oznajmili , że „dziś idą na pizzę”… dziwne zjawisko, ale nie spierałam się .

Wycieczka zapowiadała się nad wyraz obiecująco, tylko nie mogłam pozbyć się niesprecyzowanego bliżej odczucia…

W każdym bądź razie , po wyczerpaniu matczynych nakazów , zakazów i ostrzeżeń wyszłam na spotkanie.

Umówiona byłam z niezwykłą postacią…

Piękno jej i wdzięk roztaczały wokół wspaniałą aurę, bo i Ona sama jest niesamowita.

Uwielbiam wręcz spotkania z nią…wracam po nich do domu w cudownym nastroju, jakby „Czas” ujmował mi lat…

Wyglądała prześlicznie, ubrana w brązy, czerwienie , żółcie… Musze przyznać ,że lubię podpatrywać ten jej styl i na spotkania z nią ubieram się w podobnych tonacjach.

Nastrojowo też się zgrywamy, co budzi we mnie pozytywne wibracje i z melancholijnego przechodzę w stan romantyczny , a nawet rozmarzony.

Długo tak razem spacerowałyśmy, Ona co rusz zaskakiwała mnie… promieniami światła dając wyraz swemu rozbawieniu.

W najmniej oczekiwanych miejscach podkładała prezenty pasujące tylko do jej natury.

Rowy poorane przez ludzi zasypywała dywanem z liści kolorowych i niczym wisienkę na torcie, borowika szlachetnego stawiała…

Mieniące się w słońcu śliskie maślaczki spozierały na nas spod choinek szarozielonym meszkiem przybranych.

Zaczepiła moją spódnicę o krzew kolczasty, z liści całkiem ogołocony, a mający w sobie tyle uroku ,że oczu od niego oderwać nie mogłam...( i znowu to odczucie...)

Stał na środku maleńkiej polanki przytulony do mieniącej się barwami złota krzewinki , niczym Książę Nieznośny ,w krzew kolczasty zaklęty…poczułam zapach ziół, jakby napar ktoś przyrządzał…ten aromat znajomy taki…bliski mi i jednocześnie daleko w zakamarkach pamięci zachowany. Skąd on tutaj, polanka przecie jak każda inna, tylko krzew jedyny w swoim rodzaju…nim odczepiłam materiał przyjrzałam mu się dokładnie… znam go …ten zadzior… kogoś mi przypomina …a może coś…

Niezwykle urokliwie kontrastował z bursztynowo mieniącą się krzewinką. Tuliła go , jak umiłowana tuli się do stóp swego ukochanego…nie zważając na kolce…na surowość jaką posiadał…jakby znała jego wnętrze, jakby razem z nim zaklęta być chciała…

Anyż mi zapachniał…cukierki z dzieciństwa na pamięć przywołał …i kielisznik zaroślowy, rośnie tutaj? Aż obejrzałam się dokładnie dookoła.

Skąd te aromaty się wzięły? Mniszek lekarski - miodówkę mi od razu przypomniał. Pyszna była, pachniała naturą.

Morwę czarną niemalże w ustach poczułam, jej słodycz pamiętam aż nazbyt dobrze…tyle się jej najadłam w dzieciństwie…A to wszystko dymem z ogniska przyprawione…

Przecież tu nie ma nawet śladu po jakimkolwiek ognisku. Kto by zresztą rozpalał je na polanie w lesie? Toż to zwyczajnie zakazane jest.

Moje myśli stały się jednym wielkim znakiem zapytania. Pamięć umęczona strzępkami wspomnień próbowała cośkolwiek sklecić w jako taką całość. Ale te „puzzle” nie dawały się ułożyć…jeszcze nie teraz… Tylko spokój jakiś we mnie zapanował, że kiedyś….gdzieś , odpowiem sobie na dręczące teraz pytania…

Skąd to wszystko…co to ma znaczyć? Dlaczego Ona mnie tutaj przyprowadziła?

A może to nie Ona? Może Książę zaskoczony moją obecnością zatrzymał mnie przy sobie przez chwilę , wzbudzając zainteresowanie, przywołując wspomnienia których na razie nie potrafię zdefiniować…Kto wie jakie czary kryją się w zakamarkach ogrodów tej pani, która przywiodła mnie na tę polankę.

Jedno wiem na pewno…odwiedzę to miejsce jeszcze tego roku i późną wiosną, aby zobaczyć krzew w pełnej krasie….

Śmiała się ze mnie potem, oj śmiała , że pozwalam się obcym krzewom zaczepiać . Przyczepiła kilka złoto-pomarańczowych liści do mojej spódnicy .W końcu pomaszerowałyśmy dalej, machając zaklętemu na pożegnanie….

Ładna jest… tyle w niej wdzięku, tyle wyciszenia , a i chochliki zabawne jej się trzymają.

Posiada wszystkie cechy prawdziwie silnej , a jednocześnie nad wyraz ujmującej kobiety.

Bardzo ją cenię , bo daje mi odwagę bycia taką , jaką naprawdę jestem…z całą świadomością przemijania…

Bo przemijanie jest nieodłączną częścią życia, możemy się szarpać , buntować, wznosić okrzyki do Najwyższego, a i tak czas nieuchronnie nas przybliża do końca drogi…

Tylko czy to koniec?

Ziemia jest dowodem na to , że można się odrodzić. Czy my mamy poprzestać na tych kilkudziesięciu latach?

I te zioła… skąd ja je pamiętam?

Renata Grześkowiak

poniedziałek, 3 listopada 2008

Konińska ballada herbowa

O! Koninianie-z zacnego grodu
-historię tę dziś wam opowiem
prawda-legenda ? Ba! Czemu dęba
-na herbu tarczy- staje śnieżysty ogier?...

Tysiąc lat temu (nawet z okładem)
-władcą warciańskich tych stron
był polski rycerz- bohater krucjat
-dzielny Chrobrego woj- Kon.

On to samotrzeć w puszczę wyruszał
-gdzie wiedźmy , nimfy , najady...
Dumał i krążył po uroczyskach-
- rycerskie składając- ballady.

Już to z krzyżowej idąc wyprawy
-snuł strofy miłosnej poezji,
a dedykował swej damie serca
-arabskiej księżniczce -Renezji.

Miłość prawdziwa acz niespełniona
-jak pogoń za jednorożcem.
Gdy nizał wiersze-jak kopią pierścień
-koń poniósł go na manowce.

Zgubił się rycerz w leśnych ostępach
Fatum- bo przed nim zgraja wyrasta
-wołają- "stój -zsiadaj z konia"
-to leśni zbójcy-łupieżców hałastra.

Kon-on ze śmiercią często potykał,
-dobywa miecz-by się bronić...
Nagle bór zadrżał-jakby grzmot poniósł
-jak tentent-tabunu koni.

Szarpnął wędzidło czarny koń herszta
-co to był nimi dowodził:
czmychać po bagnach i zagajnikach
-ni chybi- odsiecz nadchodzi...!

Z trzaskiem gałęzi i wizgiem ptasim
-szły hurmą- krociowym stadem
na szpicy biały spieniony ogier
- ćmę końskiej dziczy- wiódł chmarę.

Kon stał zdumiony i ...ocalony
-cisnąc w pamięci swej stygmat
-w sukurs tajemna moc dała konie
a maści białej rumak - miał skrzydła...

I odtąd rycerz Kon już z -Konina
-niezwyciężony w turniejach
rycerz - poeta-miał tarczę z herbem
( co już ujęte jest w dziejach)

..................................................................

Gdzie Bieniszewskiej Puszczy- bezdroża
-podobno widziano już nie raz
galop widm koni- które prowadził
arab skrzydlaty jak - Pegaz

I tu pointa truchtem przybywa
( ma semantyczną przyczynę)
-bo w pewnych bractwach po piórze
-Konin zwą - Pegazinem!!!

Autor- Tadeusz Buraczewski
(Satyryk z Redy) mój serdeczny przyjaciel:)))

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...