niedziela, 29 grudnia 2013

CHWIL U MNIE DOSTATEK, SKLEJAM Z NICH DNI, MIESIĄCE, LATA...BUDUJĘ PIRAMIDĘ ŻYCIA:)

ADOLF CHRYSTUS - "MAŁE CYCKI CHUDY PORTFEL CZYLI W CZYM TKWI PROBLEM"


Konin Wydawnictwo Psychoskok

To jest to, co lubię, mądrość ludowa i akademicka w pigułce łatwej do przełknięcia nawet przez gatunek homo sapiens z gałęzi „leniwcowatych”
Ciekawość książki polega na tym, że oczywiste informacje są w niej przedstawione w formie prostego wywodu, bez zbędnych słów modnie angielszczonych, bez push upu dla podniesienia ich rangi, tylko zwyczajnie, jak usmarkany brzdąc przy spódnicy babki.
Adolf Chrystus, czyli Ryszard Krupiński otwiera czytelnikowi oczy na popularne i przenoszone z pokolenia na pokolenie wierzenia, powiedzonka i przekonania. Używamy ich wszyscy, nie zadając sobie trudu zastanowienia, czy są one dla naszych dzieci budujące, mobilizujące, czy destrukcyjne…. np. „Dzieci i ryby głosu nie mają”, „z przodu plecy, z tyły plecy…”, „kiedy byłam w twoim wieku to…”
No właśnie, co z tym fantem począć, czy jest to dobra forma wprowadzania młodego pokolenia w dorosłe życie, czy oni jako „smarkacze” czują tego samego bluesa słysząc coś takiego z ust dorosłych pod swoim adresem, czy to tylko nasze chore poczucie humoru odgryza się na młodszych za to, cośmy sami musieli przejść?
Przyszła mi na myśl słynna „fala” w wojsku… my w swoich rodzinnych domach robimy chyba coś podobnego, tylko jest to rozłożone na lata, na pokolenia.
Myślę, że lektura tej książki wszystkim zrobi dobrze, tym bardziej, że dowcipu autorowi nie brakuje i poczułam się znakomicie, kiedy czytając znane frazy czułam się jak znawczyni tematu, a z drugiej strony czułam na karku łaskoczący dreszczyk, że ktoś mi tu wykłada „jak krowie na rowie”:).
Mam też osobiste doświadczenie, którym mogę się podzielić, gdyż historia pokolenia zatoczyła już koło i mam własne przeniesienie …
Mój ojciec, gdy kazał mi coś zrobić, a ja się sprzeciwiałam, zwykł mawiać „po co kowal ma szczypce”. Gotowa byłam go za to echhhh, sami wiecie co… a teraz jestem dumną mamusią i z "brechczącym" uśmiechem sama wypróbowałam powiedzonko na moich dzieciach.
Okazuje się, że reakcja moich dzieci jest całkowicie zbieżna z moją w czasach dzieciństwa:). Tak to na skórze własnej rodziny dokonałam pokoleniowego eksperymentu.
Zapraszam do lektury bo warto… myślę, że każdemu z nas przypomną się momenty z dzieciństwa, które przy kawusi z naszymi kochanymi rodzicami sobie powspominany i które być może zachcemy wypróbować na naszych milusińskich… ale! …nie zapomnijmy im potem wyjaśnić, że to tylko doświadczenie, które zdali celująco .
Renata Grześkowiak

czwartek, 19 grudnia 2013

"Złoto Wrocławia" Jolanta Maria Kaleta Wydawnictwo Psychoskok Konin


„Złoto Wrocławia” powieść która u jednych wywoła emocje wspomnień, łzy i nostalgię, a u innych zaciekawienie i nutkę zaskoczenia. Historia opowiedziana ustami pisarza, mieszkańca spacerującego ulicami Wrocławia i „dyskutującego” z duchem czasu.
Czytając otwierałam oczy ze zdumienia, gdyż Pani Jola w obrazowy sposób opowiedziała wiele
wątków z życia, a raczej umierania Wrocławia pod koniec wojny i po jej zakończeniu. Miasto zamieszkałe przez Niemców, ich wysiedlenia, i bestialski wręcz sposób odbicia go przez Rosjan, wywołują we mnie niezwykłą mieszankę uczuć, a to dlatego, że autorka o wszystkich ludziach pisała z jednego punktu obserwacyjnego...wszyscy byli „ludźmi” z lękami, z poczuciem obowiązku i własnym poczuciem sprawiedliwości. Nie dzieliła ich na złych i dobrych, tylko na Niemców, Polaków, Rosjan. Pozostawiła wolną przestrzeń dla czytelnika, aby sam mógł tworzyć hierarchię dobra i klasyfikował według własnej oceny słuszność podejmowanych w ówczesnych czasach decyzji.
„Złoto Wrocławia” tajemniczy skarb, wart zachodu do samego końca, do śmierci. Marzenia ambitne- wspomożenie udręczonego kraju, marzenia egoistyczne, mające na celu zaspokojenie własnych apetytów na wygodne życie, marzenia...ale czy tylko?
Książka Jolanty Marii Kalety otwiera oczy na sprawę Breslau- Wrocławia szerzej niż podręczniki szkolne, zresztą, w czasach kiedy ja uczyłam się historii, trudno jest określić na ile wiedza była dostępna w czystej postaci...tego wątku wolę nie roztrząsać.
Prosty język, ulubione słowa pisarki, które wywołują uśmiech, gdy natykamy się na nie po raz któryś, jej stonowane emocje (niejako obserwatora wydarzeń), oraz obszerna wiedza czynią książkę „ludzką” czyli taką dla wszystkich, nie tylko dla zafascynowanych historyków. To książka w sam raz dla każdego, kto czyta, myśli i lubi wędrówki do przeszłości.

piątek, 13 grudnia 2013

Dlaczego kraj jest karmiony gapami?


...bo każda Matka Polka rodzi same orły :)

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...