niedziela, 24 sierpnia 2014

Renata Grześkowiak- Na krawędzi słońca i cienia


Dzisiaj moi drodzy chcę przybliżyć siebie, czyli mój najnowszy tomik poezji:)
Są takie dni,kiedy człowieka ogarnia smutek,trudno się skupić na fabule powieści,a nasze przyzwyczajenie do codziennej porcji lektury nie daje nam spokoju.
Wtedy dobrze jest mieć pod ręką wiersze. Odgonią one złe myśli,wyobraźnię pobudzą do rozwinięcia, gdyż temat podany w pigułce,czyli w kilku,kilkunastu wersach jest esencją obszernej treści,którą możemy dowolnie rozwijać,nasączać własnym uczuciem zgodnym z aktualnym stanem ducha.

na krawędzi słońca i cienia
zmierzch przewrotnie rysuje
marszcząc taflę jeziora

wszystkie gradacje zieleni
równają szeregi
wieczorna idzie pora

może to nie metamorfoza
a muśnięte promieniem
prężą się konary drzew


obrotowa scena wieczoru
z ptasiego świergotu -
w ognisko gitarę śmiech

na krawędzi słońca i cienia
płynąc za gałęzią
Frida kąsa fal grzbiety

moczę stopy w jeziorze
z kręgów na wodzie
nakładam bransolety

na krawędzi zachwytu i wiary
patykiem na piasku zatrzymam
chwilę która znika

oczy chłoną obrazy
pulsuje aromat lata
zmysłami świat przenikam

Renata Grześkowiak

czarnarena@wp.pl

piątek, 22 sierpnia 2014

Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego

Szanowni Czytelnicy przesyłam Państwu ostatnie opowiadanie Pana Aleksandra.
Wieczór ostatni, a może jednak nie- kto to wie...
Zdjęcia z najnowszej powieści.

Fragment e-booka ”Spirala”:

SCENARZYSTA
- Co pan tak zawzięcie zasmarowuje ten papier, panie Janie? Małżonka szanowna na pewno zamierzała w niego śledzie świąteczne zawinąć.
- Niewczesne żarty trzymają się pana redaktora. Sprawa jest poważna. Postanowiłem napisać list...
- Do tej sympatyczne ryżawej panienki, z którą pana widziałem wczoraj w parku. Oj, dowie się szanowna połowica i znów będzie awantura na całą ulicę ...
- Gdyby mi pan nie przerwał, to by się przekonał, że mowy nie ma o żadnej awanturze. Po pierwsze, jestem teraz mądrzejszy. Już mnie Gieniuchna nie przyłapie.
- Taki jest pan pewny?
- Oczywiście, wysłałem liścik przez internet, by nie można go było fizycznie przechwycić. Kupiłem panience w tym celu komputer. Unowocześniamy się... w polu i w z zagrodzie, jak mówią.
- Ależ pan się wycwanił, przepraszam za słowo.
- Ha...ha...A wie pan, dlaczego?
- Nie bardzo.
- Bo listy tego takiego...jak mu tam...Taki grajek fortepianowy z Zelazowej Woli... - Chopin?
- Ten sam.
- I co on panu zawinił?
- Listów swoich do jakiejś Zorży Sandowej nie pilnował...to i wypłynęły gdzieś na licytacji. Widziałem w telewizornii. A gdyby był ostrożniejszy...
- He…he…Pewnej logiki panu nie można odmówić. A co po drugie?
- Po drugie, to nie do panienki teraz piszę, tylko do tego słynnego Francisa Chevroleta Coppoli...
- Forda.
- Wyraźnie mówię. Francisa Forda Coppoli, tego...
- Wielkiego amerykańskiego reżysera, od “Ojca chrzestnego”? To mój ulubiony twórca filmowy. O czym pan, jako ostatni laik, chcesz pisać do samego Coppoli?
- Tak jest, panie redaktor. Do niego samego. Chciałbym, aby pan jako bardziej do pióra stosowny niż do kufla, mi ten list przejrzał i jakie byki gramatyczne poprawił.
- Dla pana to uczynię z największą przyjemnością. Ale co pana pobudziło, by do samego Coppoli, bożyszcza, nagrodzonego wieloma Oskarami, list napisać?
- Chcę, wie pan, wytłumaczyć... tak przystępnie, że jego wybitny film zyskałby jeszcze bardziej na eks...eks...ekspresji....to słowo to mi jeden znajomy konduktor podpowiedział, co ekspresami jeździ. Tylko czy ten Coppola to zrozumie?
- Na pewno, na pewno. Tylko jak, u Boga Ojca, chcesz pan ten naprawdę znakomity film jeszcze ulepszyć?
- Ha! Pamięta pan redaktor, jak w tym filmie taki mały, czarniawy Italianiec, co już za sierotę został, bo mu Marlon Brando w kukurydzy zmarł...
- Al Pacino.
- Niech panu będzie. I tenże przybył z delegacją do Watykanu...później oczywiście...aby w sprawie tego banku rozmawiać, który mieli przejąć na własność.
- Immobilliare.
- Niech panu będzie. O czym to ja?
- Pacino w Watykanie uzgadnia warunki przejęcia banku…
- Dobrze pan słucha.
- Jezu! I co?
- Nerwny jest pan redaktor jakiś. To przedtem było z tym bankiem. Zapomnij pan.A teraz spowiada się w ogrodzie przy fontannie takiemu jednemu kardynałowi w czerwonym, z dużym krzyżem na piersi. Nadążasz pan?
- Nadążam.
- I powiada: ”Oszukiwałem, ojcze…”
- No tak.
- I wyznaję na końcu: ”zabiłem brata swego…”
- No tak.
- I ten kardynał odpuszcza mu ten grzech, bo jest katolicki duchowny i oni tak muszą…
- No tak.
- I tę właśnie scenę, tę scenę, panie redaktor, można by jeszcze bardziej zdrama…tego…zdrama…tyza…jego mać…
- Zdramatyzować.
- No mówię przecież!
- A w jaki to niby sposób?
- Ha! Posłuchaj pan.
- Słucham uważnie.
- Ten pana Pacano odzywa się takim mocno zbolałym tonem…jakby na kacu żonkę o piwo prosił…
- No nie!
- „I popełniłem jeszcze większy grzech, ojcze „ - powiada do tego duchownego. I kardynał mu na to: ”Mów, mów, mój synu…”
- Wpłaciłem ogromną sumę pieniędzy uzyskanych z nielegalnych gier hazardowych na konto obecnie rządzącej partii politycznej” – powiada skruszony grzesznik.
- „Zaiście, zgrzeszyłeś ogromnie, synu. Popełniłeś ciężki grzech nieroztropności i zaniechania. Odpuszczam ci twoją winę, jeżeli naprawisz swój błąd i w następnych wyborach zagłosujesz właściwie” – tak mu ojciec duchowy odpowiedział. I wtedy dopiero mafioso zasłabł i poprosił o szklankę soku pomarańczowego.
- No, no!
- I co pan na to, panie redaktor? Mocne, nie? Ratuje cały film. Taka ekspresowość, co? Muszę mojemu konduktorowi opowiedzieć.
- Zdumiewająca ekspresywność, Panie Janie! Do głowy by mi nie przyszło…Głosować na obecnie rządzących! Gdzie rozum?
- Oferta nie do odrzucenia, co?

Aleksander Janowski, autor najnowszej dwuczęsciowej powiesci "Sandy?

wtorek, 19 sierpnia 2014

Demokracja do poduszki wg.Aleksandra Janowskiego


Opowiadanie kolejne, czytać, czytać,bo szanowny Pan Janowski wyrokuje koniec przesyłów,a ja w zdenerwowaniu już rachubę zgubiłam!


INWESTOR
- Gdzie to Pan, drogi panie Janie, taszczy ten wielgachny materac? Przeprowadzka jakaś?
- Skądże, panie redaktorze kochany. Po prostu zamierzam go ulokować tuż pod oknem, by było potem miękko lądować.
- A po co? Czy znów jakiś mąż cudzej żony za wcześnie wróci do domu? Z góry pan to planuje? Ha…ha…
-Co panu redaktorowi po głowie chodzi? To już się nie zdarza…tak często. Ustatkowałem się.
- Ale czy to nie pan o mało nie zajął premiowanego miejsca w tegorocznym nowojorskim maratonie, drepcąc po jezdni w samych majteczkach…damskich zresztą?
- Ach, to i pan redaktor już o tym słyszał. Co za plotkarski naród. Przypadek, panie redaktorze…przypadek.
- Naprawdę?
- Pokazywałem wtedy pewnej młodej damie pięknie zabliźnioną bliznę po operacji wyrostka, kiedy całkiem przypadkowo, bez pukania, wtargnął do sypialni rozwścieczony mąż tej uroczej pani…
-…zmuszając pana do akrobatycznego skoku z pierwszego piętra i ukrycia się wśród tłumu przebiegających pod oknami takich samych niekompletnie ubranych…
- Istotnie, z garderoby miałem na sobie tylko to, co chwyciłem w pośpiechu z podłogi…by łatwiej się poruszać… jak ci zawodnicy.
- Zaraz, zaraz. Ale przecież teraz układa pan ten sprzęt pod własnymi oknami. Gdzie sens? Czy to przed swoją własną małżonką zamierza pan uciekać przez okno? Ha…ha…
- Nic podobnego. Moja kochana Gieniuchna akurat ma anielski charakter, w odróżnieniu od…hm…tego…Proszę przekazać moje serdeczne pozdrowienia dla pani redaktorowej.
- Uczynię to. Dziękuję. Ale ciągle mi pan nie odpowiedział, w jakim celu układa pan to wielgachne materacysko pod własnymi oknami, mieszkając zresztą na parterze?
-Żebym sobie sińców nie ponabijał, jak będę wyskakiwał, panie redaktorze. Niedomyślny jest pan reaktor, mimo że sztuczną inteligencję nabył na wyższej uczelni.
- Ale, drogi panie Janie, skoro wyklucza pan skutki chwilowego nieporozumienia małżeńskiego z natychmiastowym skutkiem ewakuacyjnym, to gdzie – pytam - jest sens dźwigania w pocie spracowanego czoła tego zwalistego sprzętu użytku domowego, z potencjalną szkodą dla wartościowego zdrowia osobistego? No gdzie jest sens?
- Bo tyle razy mi pan redaktor brzęczał do ucha o tych otwartych funduszach emerytalnych, że w końcu poszłem i otwarłem to konto maklerskie, co ma przynosić dziesięć procent zysku rocznego. Tak obiecali w banku.
- Ależ to wspaniale, drogi panie Janie. Tylko ciągle nie rozumiem – po co ten materac?
- Widzę, że pan redaktor jest znieczulony społecznie pod wpływem telewizji i nic go nie obchodzi tragiczny los wdów i sierot…
- Jakich sierot?
-…dotkniętych ciężkim kryzysem gospodarczym w Ameryce w latach trzydziestych.
- Ależ mnie na świecie wtedy nie było. Czego pan ode mnie chce?
- To nie jest żadne usprawiedliwienie. Wie pan redaktor, co robili ci nieszczęśni ojcowie tych sierot i mężowie tych biednych kobiet, kiedy szalał ten okropny, tragiczny kryzys?
-Wystawali w długachnych kolejkach po darmową zupę. Widziałem stare kroniki filmowe.
- Skakali z wielkiej rozpaczy, panie redaktorze, z okien w dół … na bruk. Na twardy, zimny, mokry od deszczu bruk.
-Ha…ha…To dlatego podkłada pan ten materac? By było miękko!
- Oczywiście. Kolana mam już nie te i nie mogę nadwerężać.
-Ale dlaczego?
-Jak to dlaczego? Mamy poważny kryzys bankowy? W telewizornii gadali?
- Owszem.
-Oto dlaczego.
- Przecież to śmieszne.
-A mnie, panie redaktor, nie jest do śmiechu. Gieniuchny mojej pan redaktor doszczętnie nie znasz. Kobieta – anioł, ale jeżeli o pieniądz chodzi…
- Ależ panie Janie drogi! Teraz mamy inne czasy. Ameryka wprowadziła najdoskonalszy system bankowy na świecie. Na czele Biura Rezerw Federalnych stoi wspaniały fachowiec, który przestrzega reguł i pilnuje...
-Jak się nazywa?
- Pan Bernanke.
-Hm…A czy niejaki Balcerowicz mu doradza?
- Ależ skąd. Mowy nie ma.
- No to uspokoił mnie pan. Dziękuję. Może w końcu zasnę normalnie. Pomoże mi pan redaktor wtaszczyć to potworstwo z powrotem, bo ciężkie, jak nie przymierzając, sąsiadka z naprzeciwka.
- Ależ chętnie, drogi panie Janie.

Aleksander Janowski-autor "Specyfiku". Opowiadanie jest zaczerpnięte z tego ebooka.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Subiektywnie o książkach: "W mojej głowie rodzą się nowe kawałki tekstów, no...

Subiektywnie o książkach: "W mojej głowie rodzą się nowe kawałki tekstów, no...: Czy jeden autor, może napisać dwie kompletnie różniące się od siebie książki? Różniące się tematyką, będące swoistymi skrajnościami? Otóż...

Kiedy Autor zgadza się na rozmowę, daje czytelnikowi coś więcej, niż tylko opowieści o dorobku literackim,czy pomysłach na nowe książki...daje nam kawałek siebie. Zaczynamy wtedy postrzegać go nieco inaczej. Staje się bliższy,bardziej ludzki,namacalny i wtedy ( przynajmniej ja) chętniej sięgam po książkę, bo mam wrażenie, że zostałam osobiście zachęcona do przeczytania Jego utworu. Wywiady są jedną z najlepszych metod przybliżenia nam nie tylko tytułów, wprowadzają nas niejako w krąg "tylko dla wtajemniczonych":)

niedziela, 17 sierpnia 2014

Nowy nabytek "Łosoś norwesko - chiński" Michała Krupy

Przeczytałam. Co więcej przeczytałam i jestem zadowolona!
Muszę przyznać, że poczucie humoru Autor posiada dość oryginalne, takiego przebiegu akcji raczej się nie spodziewałam, bohater jawił się w moich oczach w kilku odsłonach - od znudzonego czterdziestolatka, przez wkurzonego czterdziestolatka,po zmęczonego czterdziestolatka. Akcja dość wartka, naszpikowana pościgami jak jeż,jednak jak dla mnie...hmmm
Całe szczęście, że piękna Agata dodawała pikanterii wydarzeniom i pomimo wciągania w wir zdarzeń biednego Maciusia, miała dla niego jeszcze odrobinę pociągu seksualnego.

Myślę, że Panu Maciejowi Prusowi- nie, nie z tych Prusów- taka przygoda trafiła się jak ślepej kurze ziarno :)



Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego

Wieczór szósty- sobota 16.08

Chwytyzacja.

- I miał mi pan, drogi panie Janie, o tej waszej prywatyzacji na wsi opowiedzieć…
- A jakże, panie redaktor, idziemy z tym…jak mu tam…
- Postępem.
- Otóż to właśnie…podstępem nas chcieli załatwić.
- Co pan jakieś straszności opowiadasz? Kiedy? Jak? Gdzie?
- Po kolei, panie redaktor. Najpierw pan zamówi Okocimia. Dużego. I polskiego, nie te zachodnie obrzydlistwa psujące naszą oryginalną markę.
- Kelner, dwa duże proszę.
- No to pan słucha, panie redaktor.
- Pana zdrowie!
- Nawzajem. Jak Jantoś od Gruców wyjechał do Chicago, żeby się na ekonoma uczyć…
- Na ekonomię?
- Przecież mówię wyraźnie.
- I co?
- To powrócił odmieniony.
- O tak?
- Powiadam panu …ani Kachny od sąsiadów w stogu nie przyciśnie, ani na weselu samogonu nie wypije…
-Taki zupełnie do niczego?
- Zupełnie nie, bo do sołtysowej zęby szczerzył, ale przestał jakom mu - jako jej chrzestny – pięść pokazał…
- No to nie jest z nim całkiem źle.
- Ale…ale… Zaraz się okazało, że pociągiem przyjechała do niego w niedzielę taka jedna wyfufrana miastowa… ani to z przodu, ani z tyłu nie ma na co spojrzeć. Z daleka wygląda zupełnie jak najnowsza pani redaktorowa.
- Hm… Ale co z tą prywatyzacją?
-I to właśnie ona się okazała.
- Kto… przyjezdna?
-Tak, na zebraniu gminnym powiedziała nam, nieuczonym…po kowbojsku zresztą, a Jantoś za przekładacza robił, że wodociąg gminny, oddany do użytku w tamtym roku z pomocą Macochy-Unii, „powinien przynosić stały, wysoki zysk, a nie tylko drenować kieszenie obywateli, bo przecież te rury trzeba konserwować i naprawiać”.
- A wy co?
-Na początku nic, ale potem, jak doszło do wyliczenia, że każda rodzina dostanie po 100 złotych z tego wodociągu miesięcznie…zgodzili.
- To ile ta woda miała potem kosztować?
- I tu jest to sedno, panie redaktor. Przedtem płaciliśmy po kilka groszy za metr wodny z sześciu ścian…
- Sześcienny…
- Przecież mówię.
- A po tej prywatyzacji?
- Najpierw się okazało, że rury już nie są nasze, tylko przepisane na nową spółkę wodną w tymże Chicago…
- Aż tak?
- A za wodę mamy płacić jak na wolnym rynku…
- To znaczy ile?
- Średnią dzienną cen w Chicago, Dubaju i Nowym Jorku.
- Jak na giełdzie londyńskiej. Czyli ile?
- My są nieuczone, ale Jantoś mówił, bo jego panienka wyjechawszy na drugi dzień, że po kursie 3 złote do dolara…
- Za polską wodę. Darmową?
- I kto tu jest nieuczony? Sprywatyzowaną…chicagowską już tera.
- To ile, w końcu?
- W Dubaju 7 dolarów, Nowym Jorku 3 dolary 20 centów i w Chicago chyba 2 i 70 centów…wychodzi średnia cena inna w każdym dniu, ale nie mniej niż po 4 dolce za ten meter nie będzie…
- Kcha…kcha…kcha…
- Nie krztuś się pan, panie redaktor…piwka popij…O tak właśnie…
- Rany koguta! I co?
- Zebraliśmy się z chłopami po kościele o tu, w cieniu, pod lipami…
- Dobre miejsce, cieniste. I co uradziliście?
- Widłami, panie redaktor…
-Widłami?
- No… widłami…
-Naprawdę widłami?
- Widłami tego nie załatwim - powiedziałem do gospodarzy… - a taki jeden bystry adwokacina poradził, by tę zagraniczną spółkę najpierw zbankrutować…
- Takie rzeczy!
- A co? Nie pękaj, pan, panie redaktor…Zbankrutować ją najpierw, a potem odkupić za przysłowiową złotówkę i utworzyć nową firmę ze mną jako prezesem, który będzie naprawdę dbał o wspólne, wiejskie dobro. Kocham wolny rynek.
- To całkiem inna sprawa. Pana zdrowie, panie prezesie.
- Kelner! Powtórzyć. Pan redaktor płacą.
Aleksander Janowski- autor "Krzyża Południa" Gościnnie wystąpił mój mały,prywatny, lokalny patriota Adaś :)

sobota, 16 sierpnia 2014

Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego

Wieczór piąty-piątek,15.08


CEPEDE
- Zachodzę w głowę, panie redaktorze…
- Odradzałbym, panie Janie. To niebezpieczne w pana wieku. A dlaczego, swoją drogą, pan to nieopatrznie czyni?
- Bo czytam taką ulotkę, co lekarz mojej Gieniuchni wręczył…i się wzdrygam.
- O tak? Co dolega szanownej małżonce?
- Jej to nic, na szczęście, ale teściowej w Polsce…owszem.
- To dlaczego specjalista przepisuje lek szanownej pani Eugenii?
- Prostolinijny jest pan redaktor jak jaki… kabanos. Wie pan ile w Polsce czeka się w kilometrowych kolejkach do specjalisty?
- Wiem. Długo.
- Nic pan nie wie. Miesiące całe, w przypadku poważnej choroby, chyba że na prywatną wizytę kogoś stać. Teściowa, niech jej pan Bóg odpuści jej winy, jaka jest każdy widzi, ale nadmiarem posiadania nie grzeszy.
- Nie ona jedna, panie Janie, nie ona jedna. Też rodzinie w Kraju podrzucamy różne leki, kupowane okazyjnie. Staramy się, by nie były zbyt przeterminowane.
- I tu znów pan redaktor, mimo że żurnalista, trafił w cel. I dlatego znajomek - lekarzyna tę receptę na Gieniuchnę wystawił, abyśmy mogli te piguły wykupić i przez znajomą stewardesę do Rzeszowa wysłać.
- Dreamlinerem? Sam bym się przeleciał.
- Pan redaktor to jest pies na stewardesy. Wszyscy to wiedzą. Tylko pani reaktorowa pozostaje nieuświadomiona. Jak pan to robi?
- Ależ panie Janie, mówię o samolocie, który skupia w sobie najnowsze osiągnięcia amerykańskiej myśli technicznej…
- I dlatego długo stał uziemiony?
- Odeszliśmy od tematu, drogi Panie Janie. Na co więc choruje szanowna małżonka…eee…. Szanowna teściowa, chciałem powiedzieć?
- CePeDe, powiedział ten konował. Coś na płuca jej padło i to lekarstwo ma przedłużyć życie o dwadzieścia lat. Tak zapewniał, bezczelny.
- Aż tyle? Nie do wiary!
- Widzi pan. Też się przeraziłem… Dlatego Gieniucha nakazała mi spać osobno…na wąskim tapczanie.
- Ależ ja w innym aspekcie, panie Janie. Wyraziłem podziw dla amerykańskiej nauki medycznej.
- Też tak kochanej Gieniuchni usiłowałem potem wytłumaczyć. Że się z tego cieszę. Zaparta jednak kobieta pozostaje w sobie.
- I co tam pan w tej ulotce takiego wyczytał, że aż tak pana zmartwiła?
- Po kowbojsku wprawdzie wydrukowali, ale niektóre wyrazy już znam z widzenia i mi się nie podobają. Niech pan redaktor sam spojrzy.
- Pokaż pan. Tak…tak … „skutecznie leczy rozedmę płuc”…ależ to wspaniale.
- Niech redaktor tam dalej popatrzy.
- „…może spowodować postanie nowotworu, wylew krwi do mózgu, atak serca ze zgonem śmiertelnym…Rany Boskie! Trzeba być zdrowym jak koń, żeby ten środek przyjmować.
- Właśnie. Chorej to mamy dawać? Pan ich opisze, panie redaktorze, w swoim szmatławcu. Skrytykuje mocno. Wstydu i resztek sumienia nie mają…biznesmeny zdrowotne.
Aleksander Janowski- autor "Satelity"

piątek, 15 sierpnia 2014

Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego

Wieczór czwarty - czwartek 14 sierpnia



R O Z M O W A

- Nie lubi pan redaktor tych Ruskich…oj nie lubi...
- Skąd panu to przyszło do głowy? Lubię rosyjską literaturę, balet…muzykę…
- Oj nie lubi ich pan redaktor…
- Ależ panie Janie, skąd to panu naraz przyszło do głowy?
- Jak moja Gienia z nowym modelem pani reaktorowej wczoraj oglądały ”Seks w wielkim mieście”…
- Owszem. Tak, niestety, chichotały, że musiałem wstać i zamknąć drzwi do gabinetu…
- Wtedy… wtedy właśnie …pan redaktor powiedział, że „Ruskie dały ciała” i dodał coś o jelitach. Nie wiedziałem, że taki rzeźnik z pana redaktora…
- Ha…ha…ha…
- I czego pan reaktor się śmieje jak nie przymierzając jakiś poseł w Sejmie do sera?
- Ha…ha..ha… Przepraszam, drogi panie Janie, ale z przyjacielem wtedy rozmawiałem telefonicznie o Etruskach… takim plemieniu starożytnym…
-Et…Ruskach?
- Owszem, pochodzili gdzieś ze Wschodu, ale nic wspólnego z Moskowią nie mieli…
- Porządne chłopaki musieli być…
- Owszem…nie powiem…mieszkali na terenie obecnej Toskanii we Włoszech. Wie pan, gdzie to jest?
- Co bym nie wiedział. Moja Gienia chyba z tysiąc chusteczek higienicznych zmarnowała…tak się przejmowała losem tej niepocieszonej Amerykanki, co jej nasze sympatyczne ”solidaruchy” willę pustostanową remontowali…Ciurkiem to musiałem oglądać.
- O czym to pan, panie Janie?
- Widzę, że pan redaktor nie jest na bieżąco ze sztuką filmową …”Pod słońcem Toskanii” to dzieło się nazywa i wybitne podobno jest. Mówili kiedyś w Polsacie. A te Et..Ruskie to co oni takiego zmajstrowali?
- Potęgą byli, panie Janie. Słynny Rzym wtedy był wioską. Oni go rozbudowali. Osuszyli bagna, stworzyli kanalizację, zbudowali domy, ulice i place.
- Takie chojraki?
- A jakże! Dali światu alfabet, hutnictwo żelaza i rolnictwo.
- To oni?
- Więcej powiem – nasza religia poniekąd od nich pochodzi.
- Jak to? To nie od tych…co to pan redaktor wie, a ja rozumiem ?
- Panowali na morzu i na lądzie. Byli silni, zwarci, gotowi.
- Rany koguta! I co?
- Ich imperium przetrwało tysiąc lat. Równo.
- A potem?
- Widzi pan, wtedy Celtowie rozpoczęli metodyczny podbój Północnych Włoch.
- I te Et…ruskie ich pogoniły?
- Niestety, etruskie miasta, silne każde z osobna, nie potrafiły się zjednoczyć i stawić czoła najeźdźcom. Padały jedno po drugim.
- Nie znali polskiego powiedzenia” w jedności siła”.
- Może i znali, ale nie stosowali.
- No dobrze, a gdzie w tym wszystkim są jelita?
- Jakie znów?
- Co pan redaktor do przyjaciela przez telefon powiedział.
- Jelita? Ha…ha…ha…
- I znów pan redaktor jak ten delegat do sera…
- Przepraszam, panie Janie, ale mówiłem o elitach…to znaczy przywódcach etruskich…
- I co oni?
- Otóż starodawna Etruria, osłabiona walką z Gallami, nie mogła już dłużej w pojedynkę opierać się najeźdźcom.
- I co?
- I wtedy elita etruska, ratując swoje majątki, poddała się sąsiedniemu Rzymowi, który urastał w potęgę.
- I Rzymianie ich wyrżnęli?
- Coś pan. Zaoferowali im w nagrodę miejsca w swoim Senacie. Demokratycznie.
- Przekupili te elity? Cwaniacy. A co z tą całą Etrurią, ich kulturą?
- Po upływie dwustu lat nikt już nie używał tego języka. Książki zniszczono. Ślad po nich nie pozostał. Tak znikają narody.
- To mówi pan redaktor, że te elity trzeba pilnować na każdym kroku?
- Bystry pan jest, Drogi panie Janie.

Aleksander Janowski - Autor "Podwójnej przynęty"

czwartek, 14 sierpnia 2014

Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego


Wieczór trzeci - środa 13.08


CHMURA
- I znów widzę chmurę na szlachetnym czole. Czyżbym się mylił?
- Też by pana redaktorego szlag trafił, gdyby mu tak chłopaka potraktowali…
- Boże, co się stało? Poturbowali pana kochanego jedynaka?
- Gorzej, panie redaktor! Napluli mu w twarz.
- Co pan powiada? Chuligaństwo się rozprzestrzenia bezkarnie. A gdzie policja, pytam?
- Akurat tu do gliniarzy pretensji nie mam… Figuratywnie, że tak powiem, całe zdarzenie ująłem.
- Mówże pan, drogi panie Janie. Może trzeba interweniować. Zaraz poruszymy opinię publiczną. Napiszę taki artykuł, że ho…ho…
- Akurat. Już to widzę. Jak redaktor napisał, że śmieciarze na osiedlu hałasują o 6 rano…
- Pięknie ich potraktowałem…I proszę - przyjeżdżają o innej porze.
- Tak. O 5 nad ranem.
- To nie moja wina, że ktoś w Urzędzie Miasta dokonał nadinterpetacji treści mojego pisma. Napisałem nowe i oczekuję odpowiedzi. Urzędowej. Ale nie uciekaj pan od tematu. Co się chłopakowi stało?
Pan Jan odburknął coś nieuprzejmie, po czym wciągnął pana redaktora do pobliskiej piwiarni. Usiedli. Zamówili.
- Wiesz pan, że mój Grzesiek od dziecka miał jedne marzenie?
- Pana szanowna małżonka niejednokrotnie nadmieniała, że jest nad wyraz genialny i bardzo lubi się bawić w prezydenta…
- No nie, aż tak głupi nie jest…
- Przepraszam, powtarzam tylko opinię szanownej…
-Nie przepraszaj pan…nie musisz. Mam z chłopakiem lepszego kontakta, to i lepiej wiem, co mu leży na sercu.
- O tak?
- Absolutnie. Zwierzył mi się, że chciałby od rana chodzić w dresie, ogolić się na pałę jak ten…ten…pisacz taki…
- Janikowski. Od kryminałów
- Ten sam. Ale wróćmy do chłopaka.
- Wróćmy.
- Ogolić się na pałę, chodzić w dresie, jeździć w bmw…
- Co pan, panie Janie. Przecież tacy to mafia!
- Nerwny redaktor jakiś. Jak moja Gieniuchna.
- Nnnieee, ale …
- I wiesz pan, że mój Grzesiek maturę w tym roku zdawał?
-Jak te latka lecą. Dopiero co mi szyby wybijał piłką.
- Pan redaktor nie wspomina przeszłości. Było, minęło. Zapłaciłem za każdym razem. I kolejną panią redaktorową w rączkie cmokałem, no nie?
- Absolutnie, absolutnie, szarmancki pan Jan jest…wielce. Ale co z tą maturą? Pogratulować!
- Poczekaj pan. I tu właśnie jest sedno.
- Nie znają jeszcze wyników? Tak się guzdrać! Za co im płacą?
- Pan redaktor łyknie, to się uspokoi. Pochopny jakiś jest dziś.
-Już słucham spokojnie.
-No właśnie. I te uczyciele… w te ich i nazad…powiedzieli, że w tym roku trzech na dziesięciu nie zdało tej cholernej matury…
- To tylko dziesięciu zdawało?
- Niepojętny jest pan redaktor na trzeźwo .Niech łyknie.
- Dobrze, już dobrze. Jestem gotów napisać w jutrzejszym felietonie, że przygotowanie kadry nauczycielskiej nie gwarantuje…
- Coś pan taki w gorącej wannie wykąpany…Poczekaj pan. Nie mam do tych bidaków żalu.
- Nie?! To do kogo?
- Do tych, co Grześka do roboty przyjmowali. Do nich.
- Kogo, znaczy?
- No tych, ogolonych, od dresów i bmw…
- A co oni mają z tym wspólnego?
- Ależ tępy jest dziś pan redaktor. Jak synek poszedł do nich i zwierzył się jak rodzonemu ojcu, że całe życie o tym marzył, by u nich robić, to wie pan, co mu odpowiedzieli?
- Nie.
- Że takich matołów, co nawet dzisiejszej matury nie potrafią zdać, to oni nie potrzebują.
- Naprawdę tak powiedzieli?
- Napluli mu w twarz, panie redaktor. Chamy. Pan zamówi jeszcze jedno.

Aleksander Rodak Janowski - autor "Opowieści niezwykłych"

środa, 13 sierpnia 2014

Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego

Wieczór drugi...wtorek 12.08.14
Dobrosąsiedztwo.

- Tak sobie, panie redaktorze, myślę, że to wielkie marnowanie pieniędzy podatników.
– Ale o czym pan prawi, Drogi Panie Janie?
- W telewizorni przepowiadali, że otworzą w gmachu ONZ jakieś zgromadzenie ogólnikowe…
- Ogólne, panie Janie… Zgromadzenie Ogólne. To oznacza, że w posiedzeniu biorą udział przedstawiciele wszystkich dwustu państw świata. Na szczeblu najwyższym, czyli z prezydentami, premierami i koronowanymi głowami. Będą dyskutowali o najważniejszych sprawach nurtujących ludzkość.
- Pan redaktor to gada jak ten lektor z KC, co kiedyś do naszego zakładu przyjechał…jeszcze w dawnej Polsce. Brakuje tylko, by pan redaktor zaczął opowiadać o wyzysku człowieka w kapitalizmie…
- Nie powiem, bo już nie ma…
- Wyzysku nie ma? Czy pan redaktor potrzebuje silniejszych okularów?
- Socjalizmu, panie Janie, nie ma już. Sami w końcu tego chcieliśmy. Ale pan z czymś innym do mnie zawitał przecież.
- Bo kobieta moja, panie redaktorze, polityczna się zrobiła i mi doskwiera. I z tego wszystkiego tylko odgrzewane dania z mikrofalówki jadam.
- Jak to?
- Polsatu bez miary się naoglądała.
- To chociaż masz pan dobre źródło informacji.
- Dobrze panu redaktorowi żarty stroić. Dyskusję nieparlamentarną wczoraj rozpętała na głodno i zostawiła mnie w mniejszości, bo wnuczek z nią się zgodził, a nie ze mną…
- Niesłychane.
- Nową grę komputerową przyobiecała mu na urodziny… okazało się…jak go na spytki wziąłem. Przekupiła stronę głosującą.
- I o co w tym sporze poszło?
- O tak zwane dobre sąsiedztwo. Wie pan redaktor, o co chodzi?
- Z grubsza. Należy sąsiadów szanować i z nimi w zgodzie żyć. Dla wspólnego dobra.
- Tak jest. Też tak Gieniuchni mówiłem.
- A szanowna małżonka w wymianie poglądów zajmowała odmienne stanowisko?
- Nie chciałem żadnej wymiany. Niech sobie swoje zatrzyma.
- Ale konkretnie co szanowna pani Eugenia uważała?
- Ze jak sąsiadowi zza miedzy dobrowolnie oddamy, na przykład, najlepsze maszyny rolnicze, najlepsze konie do orki i wyślemy do niego najlepszych naszych parobków, to przestanie nam zazdrościć i zostanie naszym dozgonnym przyjacielem.
- Hm…
- A jak temu za rzeką przekażemy kuźnię z narzędziami i kawałek placu przy zalewie, to nigdy nam tego nie zapomni i zawsze i wszędzie nas będzie bronić…
- Tak mówiła?
- Z pamięci wprawdzie powtarzam, ale taki był sens jej gadania.
- A czy obdarowani sąsiedzi odwzajemnią się nam podobnie?
- Skądże. Muszą być przecież silni naszym bogactwem, aby nami, słabeuszami, się opiekować …
- Hm…A zna pan Jan taką bajkę La Fontaina?
- Czy to jakiś od tych, co to pan wiesz…
- Nie, nie… to Francuz…
- I co on mądrego mówił?
- „Wśród najlepszych przyjaciół psy zająca zjadły” – cytuję.
- No tak, szarak przeciw charta nie pociągnie. Powtórzę Gieniuchni. Już lecę.

Aleksander Janowski- autor powieści "Spirala"

wtorek, 12 sierpnia 2014

Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego

Zapraszam na literacką wycieczkę za ocean, z której mój ulubiony Pisarz przesyła mi opowiadania o demokracji z przymrożeniem oka :)
Wieczór pierwszy...poniedziałek 11 sierpnia.

Władza ludu.

- Markotny jakiś pan redaktor dzisiaj. Na pewno nieporozumienie międzymałżeńskie na tle współżycia…
- Ależ skąd, drogi panie Janie. Mam napisać felieton do pana ulubionego polonijnego dziennika, a brakuje mi aktualnego tematu.
- Zły to ptak, co własne gniazdo kala…
- Ależ niczego nie zamierzam oczerniać. Ale…ale… Od kiedy to pan cytuje Pismo Święte?
- To moja Gieniuchna tak powiada. Wczoraj na tle różnicy poglądów o mało do rękoczynów miedzy nami nie doszło.
- Pan, panie Janie. Rękoczyny?Taki rycerski wobec kobiet?
- Gieniuchna, panie reaktorze….to jest inna inność.
- Nie wierzę.
- A jakże. Zamachnęła się na mnie ścierką, na szczęście, bo drugą rączkę patelnią zajętą miała. Ciężką. Nadwerężyłaby sobie kończynkę, biedactwo.
- A jakiż to był przedmiot dyskusji?
- No bo przypomniałem kochanej mojej, jak to trzydzieści lat temu z tej biednej Polski wyjeżdżaliśmy z biletem w jedną stronę…
- To zupełnie jak ja…przez Austrię … z zakazem powrotu.
- Widzi pan, panie redaktorze, jakie podobne są nasze polskie losy.
- Ale w końcu mamy teraz ten sam wymarzony ustrój i możemy swobodnie podróżować między Starą Ojczyzną i USA…Wielokrotnie i bez ograniczeń. Ale o co, w końcu, między wami poszło? Jesteście przecież takim zgodnym małżeństwem.
- Bo nieopatrznie powtórzyłem jej to, co pan redaktor mi po drugim dużym piwie kiedyś tłumaczył, że prawdziwa demokracja to jest władza mniejszości, która pod pozorem reprezentowania większości, wzięła za mordę…
- Ależ panie Janie. Ja nie używam tak drastycznych określeń.
- Istotnie, z pana redaktora to jest taki delikatesik, jak mawia do mojej Gieni mężata sąsiadka z naprzeciwka.
- Hm…hm…zbaczamy z tematu. I co na to Szanowna Małżonka?
- Powiedziała, że skoro sąsiadowi to nie przeszkadza…
- Ależ panie Janie! Ja o sprawach wyższego rzędu…o demokracji.
- Aa…o tym. To moja Gieniuchna mówi, że ta cała pana demokracja jest wtedy, kiedy człowiek może kupić sobie bilet lotniczy w obie strony. Taka nieuczona. Upraszcza wszystko. I o to poszło.
- W obie strony! Mogę cytować?
- Może pan. Gieniuchna się nie obrazi.

A. Janowski - autor "Muchy" .

niedziela, 10 sierpnia 2014

“Zycie...ono jest zbrutalizowane”, jak pisze w niedawno wydanym przez nas “Sandy” Aleksander Janowski, znany ekspert od życiologii stosowanej. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko z nim się zgodzić.

Pan Aleksander we własnej pogodnej osobie:)
“W nadesłanym późną nocą emailu nasza wierna czytelniczka Pani Małgorzata (nazwisko i adres znane Redakcji) uskarżała się, i ż dostała - cytujemy - niespodziewanego czytogazmu częściowego po skończeniu I rozdziału najnowszej powieści romantyczno-sensacyjnej niejakiego Aleksandra Janikowskiego...eee...Janowskiego, mieniącego się Ałtorem i Pisaczem.
Nie będąc specjalistami w kwestii przedmiotowej, zwróciliśmy się z pilną prośbą do światowego autorytetu w dziedzinie przypadków medycznych, których współczesna nauka nie potrafi jeszcze w pełni wyjaśnić, pana profesora Okulara Docentowicza.
Uczony ów mąż( i ojciec dwojga uroczych bliźniąt, dodajmy) bez chwili wahania odniósł przypadek rzeczonej pani Małgosi(nazwisko i imię znane...) do kategorii niespełnienia czytelniczego, wynikającego ze zbyt krótkotrwałego obcowania z cytowanym, przepraszam, dziełem.
Dodał przy tym, że ambarasująca przypadłość powyższa całkowicie ustępuje po przeczytaniu II rozdziału I tomu SANDY, przejawiając się po ukończeniu powieści jako literaturogasmus continuus, o czym świadczą liczne świadectwa usatysfakcjonowanych czytelniczek.
Ze swej strony życzymy Pani Małgorzacie (nazwisko i adres...) przyjemnej lektury.”

sobota, 9 sierpnia 2014

Michał Krupa- twórca powieści "Łosoś norwesko- chiński"



Niezwykle inteligentny, błyskotliwy i z poczuciem humoru całkowicie w moim guście!
Przedstawiam Państwu Autora książki,która myślę, że już jest, a jak jeszcze nie, to POWINNA być na każdej półce domowej biblioteczki.
Wydanie drukowane oraz e book zaspokoją potrzeby wszystkich książkożerców, a miłośnikom wakacyjnego relaksu zapewnią wyśmienitą rozrywkę:)

Oddaję na pożarcie !!!! :)

piątek, 1 sierpnia 2014

Aleksander Janowski "SANDY"

„Sandy” Aleksandra Janowskiego, to obszerna i wielowątkowa powieść obyczajowa, z elementami romansu, sensacji i kryminału. Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, który polskiemu czytelnikowi wyda się swojski, gdyż autor przemyca w tekście wiele polskich akcentów i smaków. A opis biurokracji i działalności służb miejskich, łącznie z policją, przypomina absurdy z czasów PRL-u, wyśmiewane w filmach przez Stanisława Bareję.
W pierwszym tomie poznajemy głównych bohaterów powieści, ich plany i pragnienia. Mieszają się tu miłość, zachłanność, chęć posiadania władzy i czasem…świętego spokoju. Powieść „Sandy” napisana jest lekkim piórem, więc przez jej pierwszą część przebiegamy, jakbyśmy unosili się na skrzydłach spadającego na Nowy Jork huraganu.

Kiedy przerwane zostają zdjęcia do kręconego właśnie filmu przygodowego o zamachu terrorystycznym, młody prawnik-finansista, a zarazem scenarzysta filmu – Freddy Kinley, popada w tarapaty. Nie tylko źle lokuje oszczędności życia, które traci w jednej chwili, ale także jest szantażowany przez nowojorską mafię, która w produkowanym filmie upatruje gigantycznych zysków. Odegrać się na nim próbuje także zawiedzona kochanka Kamilla, która w mgnieniu oka pozbawia go posady załatwionej przez koneksje jej wuja. Wysiłków nie szczędzi także lokalna policja – w planowanym „zamachu” upatruje szansy na awans i zdobycie wyższej pozycji. Dodatkowo wybrzeża Nowego Jorku nawiedza huragan „Sandy” – czy i on jest dziełem przypadku, czy może chodzi o wykupienie intratnych terenów pod inwestycje? Żądni władzy i bogactwa ludzie, nie cofną się przed niczym. Nawet przed morderstwem tych, którzy stoją na drodze do wykonania zamierzonego planu. Powieść „Sandy cz. II”, to trzymająca w napięciu, niepozbawiona humorystycznych scen książka o ludzkiej chciwości i pazerności, której akcja dzieje się w czasach nam współczesnych.

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...