wtorek, 19 sierpnia 2014

Demokracja do poduszki wg.Aleksandra Janowskiego


Opowiadanie kolejne, czytać, czytać,bo szanowny Pan Janowski wyrokuje koniec przesyłów,a ja w zdenerwowaniu już rachubę zgubiłam!


INWESTOR
- Gdzie to Pan, drogi panie Janie, taszczy ten wielgachny materac? Przeprowadzka jakaś?
- Skądże, panie redaktorze kochany. Po prostu zamierzam go ulokować tuż pod oknem, by było potem miękko lądować.
- A po co? Czy znów jakiś mąż cudzej żony za wcześnie wróci do domu? Z góry pan to planuje? Ha…ha…
-Co panu redaktorowi po głowie chodzi? To już się nie zdarza…tak często. Ustatkowałem się.
- Ale czy to nie pan o mało nie zajął premiowanego miejsca w tegorocznym nowojorskim maratonie, drepcąc po jezdni w samych majteczkach…damskich zresztą?
- Ach, to i pan redaktor już o tym słyszał. Co za plotkarski naród. Przypadek, panie redaktorze…przypadek.
- Naprawdę?
- Pokazywałem wtedy pewnej młodej damie pięknie zabliźnioną bliznę po operacji wyrostka, kiedy całkiem przypadkowo, bez pukania, wtargnął do sypialni rozwścieczony mąż tej uroczej pani…
-…zmuszając pana do akrobatycznego skoku z pierwszego piętra i ukrycia się wśród tłumu przebiegających pod oknami takich samych niekompletnie ubranych…
- Istotnie, z garderoby miałem na sobie tylko to, co chwyciłem w pośpiechu z podłogi…by łatwiej się poruszać… jak ci zawodnicy.
- Zaraz, zaraz. Ale przecież teraz układa pan ten sprzęt pod własnymi oknami. Gdzie sens? Czy to przed swoją własną małżonką zamierza pan uciekać przez okno? Ha…ha…
- Nic podobnego. Moja kochana Gieniuchna akurat ma anielski charakter, w odróżnieniu od…hm…tego…Proszę przekazać moje serdeczne pozdrowienia dla pani redaktorowej.
- Uczynię to. Dziękuję. Ale ciągle mi pan nie odpowiedział, w jakim celu układa pan to wielgachne materacysko pod własnymi oknami, mieszkając zresztą na parterze?
-Żebym sobie sińców nie ponabijał, jak będę wyskakiwał, panie redaktorze. Niedomyślny jest pan reaktor, mimo że sztuczną inteligencję nabył na wyższej uczelni.
- Ale, drogi panie Janie, skoro wyklucza pan skutki chwilowego nieporozumienia małżeńskiego z natychmiastowym skutkiem ewakuacyjnym, to gdzie – pytam - jest sens dźwigania w pocie spracowanego czoła tego zwalistego sprzętu użytku domowego, z potencjalną szkodą dla wartościowego zdrowia osobistego? No gdzie jest sens?
- Bo tyle razy mi pan redaktor brzęczał do ucha o tych otwartych funduszach emerytalnych, że w końcu poszłem i otwarłem to konto maklerskie, co ma przynosić dziesięć procent zysku rocznego. Tak obiecali w banku.
- Ależ to wspaniale, drogi panie Janie. Tylko ciągle nie rozumiem – po co ten materac?
- Widzę, że pan redaktor jest znieczulony społecznie pod wpływem telewizji i nic go nie obchodzi tragiczny los wdów i sierot…
- Jakich sierot?
-…dotkniętych ciężkim kryzysem gospodarczym w Ameryce w latach trzydziestych.
- Ależ mnie na świecie wtedy nie było. Czego pan ode mnie chce?
- To nie jest żadne usprawiedliwienie. Wie pan redaktor, co robili ci nieszczęśni ojcowie tych sierot i mężowie tych biednych kobiet, kiedy szalał ten okropny, tragiczny kryzys?
-Wystawali w długachnych kolejkach po darmową zupę. Widziałem stare kroniki filmowe.
- Skakali z wielkiej rozpaczy, panie redaktorze, z okien w dół … na bruk. Na twardy, zimny, mokry od deszczu bruk.
-Ha…ha…To dlatego podkłada pan ten materac? By było miękko!
- Oczywiście. Kolana mam już nie te i nie mogę nadwerężać.
-Ale dlaczego?
-Jak to dlaczego? Mamy poważny kryzys bankowy? W telewizornii gadali?
- Owszem.
-Oto dlaczego.
- Przecież to śmieszne.
-A mnie, panie redaktor, nie jest do śmiechu. Gieniuchny mojej pan redaktor doszczętnie nie znasz. Kobieta – anioł, ale jeżeli o pieniądz chodzi…
- Ależ panie Janie drogi! Teraz mamy inne czasy. Ameryka wprowadziła najdoskonalszy system bankowy na świecie. Na czele Biura Rezerw Federalnych stoi wspaniały fachowiec, który przestrzega reguł i pilnuje...
-Jak się nazywa?
- Pan Bernanke.
-Hm…A czy niejaki Balcerowicz mu doradza?
- Ależ skąd. Mowy nie ma.
- No to uspokoił mnie pan. Dziękuję. Może w końcu zasnę normalnie. Pomoże mi pan redaktor wtaszczyć to potworstwo z powrotem, bo ciężkie, jak nie przymierzając, sąsiadka z naprzeciwka.
- Ależ chętnie, drogi panie Janie.

Aleksander Janowski-autor "Specyfiku". Opowiadanie jest zaczerpnięte z tego ebooka.

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...