czwartek, 25 września 2014

Z wysokości satelity widać wyraźniej co to ludziom po głowie chodzi :)


Wala przymierzała właśnie w domu towarowym piękną polską sukienkę – czerwona, długość nieco powyżej kolan, bez rękawów, z dopasowaną talią i wycięciem w trójkąt na plecach, kiedy usłyszała za sobą dźwięczny głos:
-To dla tego Wasi tak się stroisz - toż to Swietłana z laboratorium.
- Ależ skąd, żadnego Wasi, to tylko kolega z biura.
Dobrze, dobrze, koleżanka lepiej wie i widzi, że ten kolega nawet zaczął wody kolońskiej po goleniu używać, czego nigdy przedtem nie robił. Do tego paraduje od tygodnia w nowym garniturze. To dla kogo niby? Dla kolegów? A teraz Wala kupuje sobie suknię?
- A, bo przyjeżdża teatr z Moskwy i idziemy na przedstawienie.
- A nie mówiłam? Z kolegą? Oczywiście. A poza tym, przyszły z laboratorium te twoje wyniki badania tej tony kamieni, coście przywlekli... z wycieczki... Z kolegą. Przymrużyła oko, zakręciła się na pięcie i już jej nie ma. Narwana, ale fajna.
Faktycznie, Wasia wieczorem na kilometr pachniał czymś ostrym i duszącym, więc pod pozorem spaceru na świeżym powietrzu Wala zmusiła go do kilkakrotnego przedefilowania z nią przed gmachem teatru, aby natrętny zapach trochę wywietrzał. Pomogło. Młodzi ludzie obok, z lewej strony w tym samym rzędzie, tylko na początku pociągnęli nosem, potem przestali zauważać. Para z prawej, w podeszłym wieku, widocznie zakatarzona albo z przytępionym zmysłem węchu, nie zareagowała w widoczny sposób.
Sztuka była o miłości. Właściwie, to częściowo o miłości. Takiej jednej sympatycznej studentki do chłopaka - artysty. Wzruszające. On jej nie kochał, a ona go bardzo. I to było w miarę normalne. Bo reszta to była o takich, co to kochali… inaczej. I słowa takie padały ze sceny, że nie wiadomo, gdzie oczy podziać. I o rodzicach nic dobrego, tylko same pretensje… i wyzwiska.
I że małżeństwo to już śmieszność i tylko aby szybko sypiać… często i z byle kim. Najlepiej kilka razy dziennie. I różne wyrazy. Takie, co na płotach chuligani wypisują. Plugastwo.
Na przerwie Wasia zaprosił ją do bufetu na lampkę bardzo zimnego szampana i powiedział, że takie brudy i pseudowolności i ten zachodni dekadentyzm to już w Rosji były po Rewolucji Październikowej i do niczego dobrego to nie doprowadziło. Odwrotnie nawet. I całą tę Rewolucję urządzili obcokrajowcy, nie Rosjanie. Rosjan oszukano i oni są ofiarami. A on jest za prawosławiem, jako religią państwową i środkiem do odrodzenia duchowego Wielkiej Rosji. I to się Wali u niego spodobało. I to, że chce mieć dużo dzieci.” Rodzina to podstawa” – tak powiedział. I na drugi kieliszek jej nie namawiał. To dobrze.
Druga część sztuki była jeszcze gorsza. Wszystko dotychczasowe jest złe. Wszelkie zakazy krępują wolność jednostki. Na wszystko, co na świecie jest jeszcze niedobre, jedynym lekarstwem pozostaje wolny rynek. I wolna miłość. Prymitywny patriotyzm i inne przeżytki to jest wybujały nacjonalizm. Przez jeden rząd światowy będziemy dążyli do szczęścia ludzkości. Tu Wasia szepnął jej na ucho, że takie hasła już kiedyś głoszono i miał je realizować światowy proletariat pod wodzą bolszewików. Tym razem zdaje się, czynią to tak zwani kosmopolici. Tak on uważa.
Wala nie miała głowy do takich rozważań. Polityka to nie kobieca sprawa. Popatrzyła uważniej na scenę. Główny bohater sztuki w bardzo obcisłych rajtuzach - chyba wypchanych w tym męskim miejscu? - nawet nienajgorzej się prezentował. Wasia musiał zauważyć, że aktor jej się podoba i szepnął, że tamten jest „homolub”. Coś podobnego! Policja na to pozwala?
Po teatrze Wasia odprowadził ją pod sam dom. Naraz się zrobił cichy i milczący. Żeby mu czego głupiego do głowy nie przyszło, Wala szybko się pożegnała i zniknęła w bramie. Potem pomyślała, co by było, gdyby zaprosiła go do siebie na herbatę? Wiadomo, co by było i wtedy musiałaby mu dać po łapach i cała przyjaźń była by zepsuta przez takie głupstwo. Nie, niech będzie jak jest. Raz już była zamężna. Nie będzie się spieszyć. A jak się jemu znudzi czekanie? To niech sobie poszuka innej naiwnej. Pełno tego się kręci. Frajerek młodych. Jak poważnie o niej myśli, to poczeka.

Aleksander Janowski - fragment książki "Satelita"

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...