poniedziałek, 27 października 2014

"Język" --- wszędzie, ale to wszędzie- jak w domu :)

Pan Aleksander Janowski na fali...opowiadanka płyną jak ulubiony trunek na usta spragnionych czytelników :)


- Opalony pan redaktor, jakby teściom w żniwach pomagał.
- Znad morza wróciliśmy. Z wczasów. Spostrzegawczy jest pan Jan, nie powiem…
- Ja też nie powiem, panie redaktor, o pewnych rzeczach. Rozumie pan?
- Nie. Wcale. O czym pan nie powie?
- Nie słyszał pan? Toż całe osiedle aż huczy.
- O czym niby?
- O tej repetytorce, co do pana redaktora chadza…
- Co za ludzie! Toż to kuzynka mojej małżonki. Przychodzi do niej udzielać lekcji francuskiego. Nie do mnie.
- A co takiego szanowna redaktorowa spartoliła, że ją za granicę wysyłają?
- Uprzedzony jest pan Jan, widzę. Niczego nie spartoliła, jak pan się wyraża. Wybieramy się teraz na wycieczkę do Francji Południowej. Małżonka chce rozmawiać z tubylcami w ich języku, by lepiej poznać miejscową kulturę, obyczaje.
- Z tym to jest cyrk, panie redaktor. Jak Franek od szwagierki dostał robotę na TIRach, to go pewnego razu wysłali do tych tubylców francuskich. Do Marsylii. Jest takie miasto.
- To dobrze.
- Pewnie. Ale jak już kanapki własne i polskie konserwy mięsne zjedli, to trzeba było gdzieś stanąć i się posilić, nie?
- Na pewno. Żołądka się nie oszuka.
- I w takiej małej mieścinie zajechali na mały parking przy gospodzie, tuż przy morzu.
- Ładnie musiało być.
- Wchodzą - opowiada Franio - siadają, biorą jadłospis.
- „Menu” po francusku.
- A tam ani słowa po naszemu. Wszystkie same takie maison i travailler. Koszmar.
- Wiem coś o tym. Słyszę czasem z drugiego pokoju, jak małżonka się morduje z tym francuskim. Trzeba - mówi kuzynka - ułożyć usta jak do U, a powiedzieć I. Okropność.
- Właśnie. Pornografia, panie redaktor, powiedziałbym. I podlatuje do chłopaków taki tubylec, czarniawy, z wąsikiem…a jakże. Typowy.
-Oni są tacy…przeważnie.
- A nasi ani be ani me po miejscowemu.
- Ha…ha…trudna sprawa. A obrazków w menu nie było? Na niektórych bywają.
- Nie, bo to mała mieścina.
- Kłopot.
- W końcu Franek jako gość bywały w świecie, i w Rosji robił i na Ukrainie, trochę tam słyszał różnych sprechen sie deutsch, przypomniał sobie, że po francusku przy każdym jednym słowie musi byś la i le. Inaczej nie zrozumieją.
- Właśnie. La maison, na przykład.
- I gada do podawacza:” la zupa” i „le kotlet”.
- Ha…ha...ha…Co za pomysłowość. Ja bym na to nie wpadł.
- Bo pan jesteś redaktor, a Franek jest normalny. Kierowiec.
- Dobrze, no i co?
- A jakże. Kelner przynosi, co zamówili.
- Ale kino!
- Zjedli, Franek kiwa na kelnera i powiada „ dwie la kawa”.
- Takie rzeczy!
- Tamten przynosi.
- Muszę w pracy tę historyjkę opowiedzieć, panie Janie.
- Nie mam pretensji. Mów pan. Franek się woła Schabowiak.
- I w końcu?
- Panowie płacą, Franek szepce do kolegi: ”Widzisz, Antoś, francuski nie jest wcale trudny”.
- No, tu bym polemizował…
- Poczekaj pan. A kelner się odzywa: ”Gdybym nie był spod Grójca, figę byście panowie tu dostali”.
- Ha…ha…ha…
- Język polski to potęga, panie redaktor. Nigdzie pan nie będziesz głodny. Powiedz pan swojej repetytorce.

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...