wtorek, 28 października 2014

"Wczasy" - każdy zasługuje na super wypoczynek"

Aleksander Janowski w serii "Demokracja do poduszki" :)


- I jak państwu było na tej wiosze?
- Dziękuję, panie Janie. Skorzystaliśmy z pana oferty i jesteśmy niezmiernie zadowoleni. Takie gospodarstwo agroturystyczne, jakie prowadzi pana siostrzeniec z żoną, to prawdziwie innowacyjna forma łączenia upraw rolniczych z usługami dla ludności w sektorze spędzania wolnego czasu, za niewielkie w sumie pieniądze. Szkoda, że byłem tak krótko, bo musiałem wracać do redakcji, ale małżonka wspaniale wypoczęła.
- To się cieszę, panie redaktor, bo początkowo to Józefowa nie bardzo na to patrzyła.
- Tak? A dlaczego?
- Bo kobieta surowych obyczajów jest, a wy, miastowe, to różnie tak potraficie…
- Ależ panie Janie drogi, co znów panu po głowie chodzi? Jesteśmy ślubnym małżeństwem, żadne tam nowomodne, akrobatyczne sztuczki… to nie dla nas. Zresztą w tej dziedzinie akurat nic nowego już się nie wymyśli, prawda?
- Wymyśli, oj, wymyśli…Sprawdziły się jej najgorsze obawy. Na początku.
- Naprawdę? A co?
- Jak to co? Redaktorowej pan spytaj…
- Taaaaaak? To z kim ona tak?
- Z bikinową w paski.
- Z kim, przepraszam?
- Z tęgawą blondyną z Poznania, co nosi taki kostium dwuczęściowy, żółto – czerwony…jak gruba osa wygląda z daleka. Od siostrzenicy wiem.
- Nie!!! Moja Malwińcia, z jakąś blondyną?
- A tak, Józefowa je złapała na gorącym uczynku, że tak powiem.
- Jaki wstyd! Co teraz mam zrobić?
- A tak, panie redaktor. Śmietana certyfikowana była do Unii Europejskiej.
- Jaka śmietana?
- Ta, o której mówię.
- Jaka znów śmietana? Mówiłeś pan, że moja Malwincia z tą grubą osą…
- One, panie redaktor. Właśnie.
- No to jaka śmietana?
- Certyfikowana, panie redaktor. Osiemnaście procent tłuszczu. Przedni gatunek. Eksportowy.
- Boże! I co one z tą śmietaną?
- Wysmarowały się całe, panie redaktor. Od stóp do głów. Całe.
- Ha…ha…ha…A ja myślałem.
- Nie wiem, co pan redaktor sobie myślał, ale Józefowa się wściekła, bo śmietana…
- Wiem, certyfikowana…
- Tak jest. Zapieczętowana i gotowa było do odwiezienia na punkt skupu do powiatu.
- A nasze panie….Ha…ha….ha…
- Niestety, złamały pieczęć, otworzyły i wysmarowały się nieprzyzwoicie na kocach za stodołą…całe. Józefowa powiada, że powstała szkoda na cztery litry, bo bikiniara jest tęgawa, nie taki chudzielec, jak przepraszam, pani redaktorowa.
- Ha…ha…ha…Ale panie zapewne wyrównały jej szkodę?
- Na szczęście! Redaktorowa wyciągnęła z torebki dwie setki…
- Dwie setki za cztery litry! Czemu tak drogo?
- No bo jeszcze dwa ogórki.
- Zjadły?
- Nie. Pocięły na plastry i poukładały na oczy, policzki i …tu i tam.
- To i tak wychodzi za drogo.
- Józefowa w końcu się udobruchała, kiedy poznanianka podarowała jej swoją szminkę i amerykański krem przeciw zmarszczkom. Kupiony za dolary. W Nowym Jorku.
- No to nieźle ta pana siostrzenica się obłowiła na turystkach.
- Sam pan powiadał niedawno w telewizorni, że gospodarka musi być dochodowa. Siostrzenica już zaprasza na przyszły rok. Takie miłe wczasowiczki.

NO A POTEM -REWIZYTA :)))))

KROWA

- I wtedy pani redaktorowa powiedziała im, że jak będą w stolicy, to koniecznie muszą zwiedzić Pałac Króla i Teatr Ogromny.
- Wielki Teatr, panie Janie. Wielki.
- Nie byłem, nie wiem. Wierzę panu redaktorowi na słowo.
- Zaraz, zaraz, ale komu to powiedziała moja małżonka?
- Oj, niedomyślny pan redaktor. Józkowi z jego kobitą spod Łomży, co redaktorowa jej śmietanę na całe ciało wysmarowała. Certyfikowaną. I ogórka na twarz przylepiała. Certyfikowanego. Krzywiznę miał prawidłową.
- Aaach, to przemiłe małżeństwo agroturystyczne. Urocza para. I co, przyjechali?
- A jakże. I jak tylko z autobusu się wysypali i bagaże zanieśli do Domu Chłopa, to od razu na miasto.
- I co?
- Mało się ze śmiechu nie posikali.
- A dlaczegoż to?
- Bo usiedli w takim miejscu ogrodzonym wiejskim płotkiem, by się rozejrzeć i miastowej kawy napić, a tu podlatuje taki pociesznie ubrany i gada, że za samo siedzenie na zewnątrz kawiarni należy się pięć złotych…
- Lokale gastronomiczne, jak pan wie, panie Janie, są na rozrachunku własnym…
- Ja wiem, ale siostrzeniec nie wiedział i frajerskie do kawy z ciastkami zapłacił. Jak to możliwe, by babeczka śmietankowa kosztowała aż 10 złotych? Taka tyci?
- Na pewno u Wedla usiedli, bo to niedaleko. Co do ceny, to jest wolny handel. Cenę kształtuje podaż i popyt.
- Zgadł pan redaktor. Ta sama przedwojenna nazwa. Co do podaży, to noga ich tam więcej nie stanie, chociaż podawały ładne panienki i w mundurkach. Króciutkich.
- Ale na pewno resztę wrażeń mieli wyłącznie pozytywnych?
- Na pewno, tylko – przepraszam – wychodków nie było.
- Gdzie niby?
- Nigdzie. Jak poszli tam, gdzie król piechotą chodził, czyli do jego pałacu, to stanęli w długachnej kolejce.
- Pęd do kultury, panie Janie, w narodzie przemożny jest.
- Do wychodka kolejka się ciągnęła, panie redaktor. Publicznego. Płatnego. Za dwa złote od d… tego…osoby.
- Co pan mówisz?
- Własnoocznie się przekonałem, jak mi siostrzeniec naskarżył. Do pałaca wejście na prawo, tak?
- Z placu Zamkowego? Tak.
- Widzi pan, a kolejka szła na lewo, wzdłuż muru. Ot co.
- Przykro mi. Ale na pewno w końcu się dostali do pałacu.
- Chęć ich odeszła, jak zobaczyli wiejskie pierogi i łomżyńskie piwo na otwartym stoisku. Zgłodnieli już byli.
- Rozumiem. Sam tam często zaglądam.
- Zadowoleni potem byli strasznie. Smakowało im, chociaż smalcu do pierogów kucharz pożałował i porcje takie miejskie bardziej. Malizną czuć. Ale piwko świeżutkie.
- Chociaż to dobrze. A do teatru zdążyli?
- A jakże. To przecie blisko. I tam, panie redaktor, nastąpiło niezrozumienie. O tę biedną Halkę poszło.
- Nie dziwię się, panie Janie. Ja sam, gdybym nie znal libretta, to bym mało słów ze sceny zrozumiał. W operze chodzi głównie o piękno głosu.
- No nie, takie całkiem głupie moje wieśniaki nie są. „Taniec z gwiazdami” też tam oglądają i swoje rozumienie posiadają.
- To się cieszę.
- Spór i nierozumienie, panie redaktor, wzięły się z braku wiejskiego inwentarza żywego.
- Jakiego inwentarza?
- Chlewnego. Jakiego jeszcze?
- O czym pan mówisz, drogi panie Janie?
- Widać, że pan nie ze szlachty. I ten pana, jak mu tam, Moniuszek, też nie.
- No nie, a bo co?
- Bo na prawdziwej wsi w takich okolicznościach pozaślubnych dziedzic podarowałby rodzicom tej Halci dorodną krowę…
- Krowę?
- Krowę, panie redaktor. Mleczną. I po sprawie. Dziewucha by sobie zdrowego chłopaka hodowała, śmietankę i masełko od buraski letnikom sprzedawała i skakać z tej durnej skały nie musiała. Wy, miastowe, wszystko tak niepotrzebnie komplikujecie.
- Krowę! I po kłopocie. Kto by pomyślał?
- Właśnie.



Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...