środa, 19 listopada 2014

Zmiana - demokracja tradycyjnie do poduszki, a wg kogo to już nie muszę chyba podpowiadać :))


- Ja czegoś tu, panie redaktor, znów nie rozumiem.
- Życie, drogi panie Janie, ono skomplikowane jest i mnogie w swoich przejawach… A o co właściwie panu chodzi?
- Pan rozsądzi sam, jako człowiek uczony tu i tam, panie redaktor.
- Jestem gotów.
- Cała, panie redaktor, zapłakana moja Gieniuchna wróciła w ubiegły piątek z pana odczytu w naszej klubowej świetlicy.
- Dlaczego? Chyba cebuli tam nie obierała?
- Żartowniś z pana redaktora. Wzruszyła się kobieta bardzo.
- Naprawdę? Czymże to?
- Bo tak przekonywająco redaktor opowiadał, jakimi to naszymi najlepszymi przyjaciółmi są Eskimosi, jak nam dobrze życzą, jaką mają wysoką kulturę, jaką przodującą sztukę, jak nieustannie kochają pokój światowy i jak całą ludzkość gotowi są do serca przytulić…
- Tak jest. I krótki filmik wyświetliłem dla ilustracji…z gwiazdami ich baletu, filmu…literatury.
- I dlatego Gienia rozryczała się jak ten bober w momencie, kiedy pan redaktor powiedział, że należy sobie nawzajem przebaczać i kiedy ci mordę pyskową obiją, trzeba drugi policzek nadstawiać. Jakoś tak.
- Przepraszam panie Janie, muszę zdecydowanie zaprotestować…Powołałem się, owszem na wspólne nam wartości chrześcijańskie i zacytowałem przykazanie o unikaniu zemsty, czyli o potrzebie nadstawiania drugiego policzka…Policzka jako części twarzy ludzkiej… a nie jak pan był uprzejmy to mało elegancko określić…pyska, przepraszam.
- Właśnie. I spłakana i tak wzruszona pana redaktora opowieścią Gieniucha po powrocie do domu już wszystko wybaczyła tym Eskimosom…I ten ukradziony rower, i skradziony zegarek i uprowadzoną krowę, i świniaka, i cielaka i kury i dwie pierzyny z małżeńskiego łóżka…
- Dobrą ma małżonka pamięć.
- I prawie mnie, wie pan, namówiła…żebym o gospodarstwie za rzeką zapomniał i bardzo długodystansowym spacerze po niezwykle świeżym powietrzu przy wyjątkowo niskokalorycznej, zdrowej diecie…
- Prawie?
- Bo zasnąłem, panie redaktor. Gieniuchnę, kiedy chciałem zmienić temat na konkretny, naraz głowa rozbolała.
- Patrz pan. To zupełnie jak moją. Czy one się aby nie zmawiają?
- Nie o to mi chodzi, panie redaktor.
- A o co?
- Bo dziś rano mnie połowica moja szturchańca dała w bok.
- Moja też czasem ma poranne zachcianki…
- Teraz pan redaktor, widzę, nie chwyta morału…
- Czego niby?
- Kobieta moja domowa wczoraj wróciła z pana redaktora odczyta, kiedy ja już zasnąłem…Litościwie nie chciała mnie zbudzić, bo prawidłowo wywnioskowała po dwóch pustych butelkach Okocimia, że do czynności międzymałżeńskich się nie nadaję…
- Ha…ha…Hi…hi…he…he…
- Tak pan uważasz? To po cholerę pan redaktor jej i innym naiwniakom w głowinach tak pozawracał?
- Mówi pan Jan o tematyce mojej ostatniej pogadanki?
- O niej właśnie, panie redaktor. Gieniuchna szturchnęła mnie…Oczy jak spodki:” Redachtor musi ma nową babe. Odmieniło mu się całkiem. Spójrz no” – powiada.
- Ha…ha…ha…Skąd to szanownej pana małżonce, którą proszę uprzejmie pozdrowić, do głowy przyszło?
- Popatrz no, stary – powiada Gieniucha jeszcze raz – i podtyka mi pod nos kawał papieru.
- Tak? I co tam? Wezwanie od komornika? Nakaz alimentacyjny?
- Ulotka z osiedlowego klubu, panie redaktor! Odczyt pana redaktora pod tytułem „Śmiertelne zagrożenie eskimoskie i jak mu się przeciwstawić”. Sam pan zobacz. Czy to błąd czy fata mrugana?
- Hm…Tego…Sytuacja geostrategiczna, drogi panie Janie, ona jest… złożona…dynamiczna w swoim rozwoju… i płynna.
- Jak Okocim?
- Właśnie.
- Pan poczeka, panie redaktor. Pan mi tymi swoimi uczonościami głowy nie mąć. Wczoraj jeszcze Eskimosi to byli najlepsi przyjaciele i piwko z nimi mogliśmy pociągać, a dziś to już najgorszy, zawzięty wróg, którego należy zwalczać. Wszelkimi sposobami, metodami i możliwościami… Dobrze mówię?
- Tttak.
-To co się nagle zmieniło, panie redaktor? Nie nadążam. Głupi jestem. I Gieniuchna. I Kazek. I Józek od szewca. I jego czeladnik. I Mańka od krawcowej.
- Słuchał pan ostatniej prognozy pogody?
- Po co? Jak starego Maciaszczyka kolana bolą, to idzie na deszcz. Niezawodne.
- Kierunek wiatru się zmienił, panie Janie. Ot co. I jest to trend długotrwały.
- I o to ten cały giewałt?
- Owszem.
-Patrz pan redaktor, nie myślałem, że ta podkasana panienka od pogody w telewizorze tyle może. A takie niby chuchro.

Autor- Aleksander Janowski

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...