wtorek, 27 października 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List jedenasty. Kraków nocą.

Szanowny Panie Aleksandrze, czuję się zawstydzona, że pozostawiłam Pana bez wiadomości przez tyle dni. Tak, właśnie zawstydzona, bo zapewne zamartwiał się Pan o mnie, a ja oddałam się szaleństwu Międzynarodowych Targów Książki.
Nie powiem, że nie myślałam o Panu, bo skłamałabym, Pana książki były w moich dłoniach wielokrotnie i z przyjemnością opowiadałam o ich treści. Lubię opowiadać o książkach miłych memu sercu, wtedy mam wrażenie, że staję się twórcą więzi między Panem, a czytelnikiem. Taka klamra spinająca światy, zgodzi się Pan ze mną?

Kraków magiczny jest zwłaszcza nocą, nie sposób było odmówić sobie przyjemności, by po dziesięciu godzinach gwaru, charakterystycznego targom, nie pójść na Rynek, nie stanąć przed ulicznym grajkiem, nie pospacerować uliczkami, które mają swoje piękne tajemnice.
To miasto, nawet w samotności, nie pozwala się smucić… można co prawda zamyślić się nostalgicznie, można nawet poczuć łzę, nie wiadomo z jakiej przyczyny płynącą po policzku, ale nie można czuć się opuszczonym.
Wawel podświetlony ciepłym światłem pomarańczy i jaśminu spowodował u mnie zwolnienie kroku, wywołał złudzenie, że nie jestem sama, że idzie ze mną pod rękę sam król i chętnie zabawiłby mnie rozmową, ale i pomilczeć wspólnie przecież miło.
Lubi Pan spacer pod rękę z własnymi myślami i może jeszcze w towarzystwie swojej wyobraźni? Czego chcieć więcej, kiedy Kraków sam w sobie jest bogactwem doznań.
Kiedyś napisałam wiersz o tym mieście...pozwolę sobie przesłać go w tym liście…

Prawdziwi Przyjaciele po prostu są

Z Wieży Ratuszowej
patrzę na Kraków.
Wielobarwna,
wielojęzyczna fala
przelewa się pod stopami.

Wpływa i wypływa,
przyssanymi do Starówki tętnicami
dotlenia Kościół Mariacki
Kościółek św. Wojciecha
Sukiennice...

Piotrek zaraził mnie
tą miłością.
Złączył moje serce z miastem,
zaślubiny pieczętując drewnianą różą.

Patrzę na tłum przy fontannie
i na Piotrka z obiektywem
szukającego mnie
na firmamencie nieba.

Trębacz z wieży Mariackiej
czyni swoją powinność.
Czuję się trochę nieziemsko
...
patrzę w dół
i uśmiecham się.

Czy pospacerowałby Pan ze mną po Krakowie? Chwycilibyśmy się pod rękę i rozmawiali o zabytkach, artystach… ja bym się wymądrzała, a Pan dobrodusznie słuchałby, a po chwili uzupełnił moje bajania o ciekawostki z Pana odwiedzin w tym mieście.
Targi Książki tętniły życiem, Kraków tętni życiem, czy to nie urocze, znaleźć się razem właśnie tam?
Czuję się zaproszona… do zobaczenia w Krakowie mój drogi Panie Aleksandrze.

poniedziałek, 12 października 2015

środa, 27 maja 2015

Historia jednej okładki



Jakiś czas temu, gdzieś na jesieni 2014 roku, otrzymałam od mojego Przyjaciela, Pana Aleksandra Janowskiego surowy teks książki do przeczytania. Nie powiedział o nim nic, tylko poprosił o opinię. Rękopis nosił tytuł „Stołpce” i nic mi to nie mówiło. Znalazłam w Internecie informację, że jest to wioska na Białorusi, było trochę zdjęć Stołpców z czasów II wojny światowej i tak zrodziło się moje pragnienie poznania historii zamkniętej na kartach/plikach rękopisu.
Jestem miłośniczką powieści o starych czasach, nie tylko tych opisanych jako fakty z życia, ale, i głównie tych z cichych podwórek, z zakamarków stryszków, z opowiadań dziadków przy szklaneczce kompotu z wiśni.
Bohater powieści pokazał mi najpierw swoje podwórko, dzieciństwo, mamę… pokazał szkołę i kolegów. Opowiedział historię rozłąki z ojcem, trwała wojna i rozstania były częstym zjawiskiem. Siłę matki samotnie borykającej się z trudami życia, z wojskami, głodem, przedstawił w tak ciepły sposób, że nawet ktoś całkowicie obojętny na tekst, nie może zaprzeczyć, że dla tego małego wówczas chłopca mama była i przez całe późniejsze życie pozostała bohaterką nr 1.

Nastały czasy bez wojny, jednak nie bez problemów, tato nie wracał , a syn czekał…
Nagle okazuje się, że jest! Żyje! Tylko w Polsce i do tej dziwnej krainy trzeba do niego pojechać. W tym miejscu zaczyna się historia, która finalnie została zatytułowana „ Tłumacz - reportaż z życia” Historia młodego, niezwykle zdolnego i ambitnego chłopaka z Białorusi, który postanowił przenieść na stałe życie swoje i swojej mamy do Polski…
Książka piękna – polecam szczerze, jednak ja nie o treści, a o okładce pragnę pisać. Wstęp długi, ale on już rzuca światło na temat. Oczywiście nie sposób było zostawić książkę w „szufladzie”, zatem trafiła do wydawnictwa. Jako osoba mająca pieczę nad pracami nie mogłam pominąć okładki. Jaką okładką ozdobić piękną, może nie do końca biografię, ale historię życia rodziny i kariery głównego bohatera? Jak połączyć czasy dzieciństwa, (które, nie ważne czy przypadły na okres wojny, czy pokoju, przy kochających bliskich pamiętamy jako szczęśliwe) z czasami nauki, wielkich przemian, odbudowy kraju i doświadczeń…?
Moje propozycje oscylowały w obrębie miłości i ufności, szukałam czegoś, co pozwoli wejrzeć w przeszłość, a nie zatracić przyszłości i realności życia. Sugerowałam zdjęcie rozbrykanego chłopca, jakiejś klasy szkolnej, czegoś, co pozwoli mi spiąć dwa światy… I wtedy Pan Aleksander pokazał mi starą fotografię i już niczego więcej nie potrzebowałam. Mam miłość, mam przeszłość, mam niesamowite oczy, które mówią wszystko i dzięki uprzejmości szwagra Pana Aleksandra, otrzymałam piękne zdjęcie krajobrazu, które swoim spokojem, daje poczucie bezpieczeństwa, ale i wskazuje kierunek myślom, że życie trwa bezustannie, odradza się każdej wiosny i zgliszcza zniszczeń giną w feerii barw fundowanych naszym oczom rokrocznie.
Tak powstała okładka do niezwykłej książki, prawdziwa jak treść którą skrywa na kartach.
Bo nic nie dzieje się przypadkowo…

wtorek, 26 maja 2015

Jonathan Gray - "Zakazana archeologia"


http://ebookpoint.pl/promocja/1569/

Zapraszam do lektury! Książka niezwykle ciekawa, o czym nie muszę przekonywać, bo Jonathan Gray ma liczną grupę swoich wiernych czytelników :)

środa, 20 maja 2015

Aleksander Janowski - "Tłumacz - reportaż z życia"

"Tłumacz - reportaż z życia" ( pierwotny tytuł "Stołpce" - nawiązywał do miejsca urodzenia bohatera książki) to dzieje chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia, radości z życia, a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej szarościami w codziennym życiu i odcieniami tęczy w optymistycznym spojrzeniu w przyszłość,obraz niewyszukany, a jakże pociągający, bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty, ambitnego, rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Książkę można zakwalifikować jako biografię, jednak sam Autor nigdy nie wypowiedział się jednoznacznie, czy wszystko, co jest w niej zawarte to jego własny życiorys...
"Żelazny" tłumacz - myślę, że ta nazwa wiele powie wszystkim, którzy znają historię powojennego rozwoju Polski i wszystkich związanych z tym zawiłości.

Książka świetna! Polecam szczególnie teraz, kiedy emocje sięgają zenitu, a poczucie humoru spada na łeb, na szyję! Janusz Płoński poprawia nastrój lekturą swojej książki jak wytrawny pseudo - psycho - satyr


http://bonito.pl/k-1540584-kandydat-na-prezydenta

piątek, 8 maja 2015

Warszawskie Targi Książki - Aneta Skarżyński


Anetko, nie mogę się doczekać naszego spotkania:)
Zapraszam wszystkich 15 maja SEKTOR D1 STOISKO NR 3 OD GODZ 16.00

http://bonito.pl/k-90377553-wyspy-naftalinowe

http://bonito.pl/k-1506496-wyspy-paprykarzowe

czwartek, 7 maja 2015

Warszawskie Targi Książki - Aleksander Janowski !


http://datapremiery.pl/aleksander-janowski-tlumacz-reportaz-z-zycia-premiera-ksiazki-9950/

Obiecałam, że namówię Autora na wydanie tej świetnej książki. Oto część I Stołpców - Tytuł ostateczny: TŁUMACZ - REPORTAŻ Z ŻYCIA

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

"Niezapomniany" - Kamil Drążkiewicz

„Niezapomniany” Kamila Drążkiewicza to powieść kryminalna.

Książka przedstawia historię starego porucznika Sznajdera, który wywijał się śmierci przez blisko dwadzieścia pięć lat swojej służby, co nie było prostym zadaniem. W Arkan bowiem panowała jedna zasada: „Jeśli mam konkretny powód, mogę cię zabić”. Rozwiązywało to wiele biurokratycznych zawiłości, dając tym samym obywatelom możliwość brania sprawiedliwości w swoje ręce. Porucznik w ostatnim tygodniu swojej znienawidzonej służby dostaje nietypowe zadanie: znaleźć mordercę, którego nie było na miejscu zdarzenia. A nie działo się to często, biorąc pod uwagę liberalne prawo Arkan. Z pomocą innych policjantów oraz pewnego młodego pracownika krematorium Sznajder próbuje przeprowadzić swoje pierwsze w życiu śledztwo, by w spokoju udać się na długo oczekiwany emerytalny wypoczynek. W toku śledztwa odkrywa, że zbrodnia może mieć podłoże polityczne.

„Niezapomniany” opowiada historię starą jak sam człowiek, ale wyrzuconą w podświadomość. Historię dramatycznej próby pozostawienia czegoś po sobie, zapisania się choć w jednej pamięci. Pośród niejasnego prawa bohaterowie muszą zmierzyć się z mordercą, który jako pierwszy morduje bez jasnego motywu oraz z własnym lękiem przed byciem zapomnianym. Jak poradzą sobie z tym zadaniem?

Prywatnie dodam,że jestem zauroczona wysoką kulturą Pana Kamila i praca z Nim była dla mnie przyjemnością:)
Dziękuję również Panu Grafikowi za świetną okładkę, która dodaje książce właściwego Charakteru.

Ebook do nabycia na : http://www.ebooki123.pl/niezapomniany_p428#close

piątek, 17 kwietnia 2015

"Wzgórze Młynarza" - Krzysztof Piotr Łabenda

Miałam przyjemność nabyć i przeczytać tę książkę jako jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza osoba- zaraz po jej wydrukowaniu. Zapowiedź, o czym ma być, nastroiła mnie dość mocno, nakierowując na pewien rodzaj powieści,których mało jest na rynku literackim, a mianowicie pięknej miłości ludzi mocno dojrzałych,czyli w wieku około-emerytalnym:) Książka jest napisana bardzo dobrze, jednak zachęcam, aby nie szukać w niej "Spóźnionych kochanków" bo to może źle wpłynąć na odbiór całości. Ja popełniłam ten błąd i fabuła, która okazała się bardzo współczesna, niestety dość szablonowa, nieco mnie rozczarowała. Nie dlatego, że jest zła...dlatego, że ja źle podeszłam do czytania.
Kilkudniowa przerwa, nowe podejście i teraz mogę śmiało i z pełną odpowiedzialnością polecić "Wzgórze Młynarza" wszystkim, a w szczególności kobietom. Miłość, która nie umarła przez lata,zdarza się i autor pięknie ją przedstawił. W powieść wplótł wiele cennych opisów Paryża i innych ciekawostek, które są dodatkowym rarytasem dla czytelnika. Poruszył też temat, który niestety jest smutny, ale istnieje i staje się plagą...Pan Łabenda w swojej powieści pokazał, że młodzi ludzie nie szanują cudzych związków, dla nich niszczenie czyjejś miłości to pestka, to kolejne wyzwanie którego trzeba się podjąć... przecież starość nie ma prawa wygrać z młodością, czyż nie tak? Dla pieniędzy i pozycji społecznej poświęca się wiele.

Jako bonusik dodam, że na okładce widnieje śliczna postać mojej koleżanki :)

czwartek, 16 kwietnia 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List dziesiąty. Krytyk literacki.

Pisanie do Pana staje się jak wieczorna modlitwa, jak podsumowanie dnia. Łapię się na tym, że wykonując codzienne czynności, robię je w coraz większym tempie, jakbym się spieszyła...i nagle uświadamiam sobie cel mojego pośpiechu - chcę usiąść przy komputerze i do Pana napisać.
Dzisiejszy dzień zdominowany był myślami i rozmowami na temat jakości krytyki literackiej i poziomu do jakiego człowiek jest w stanie się zniżyć , aby wytykając cudze błędy, przedstawić swoje racje w taki sposób, by podnieść własne ego do niewyobrażalnych dla mnie pułapów. Wiele pytań mi się nasuwało w ciągu całego dnia, starałam się rozszyfrować tok rozumowania osoby, która wskazując pisarzowi błędy i to nie w jego książce, a w zapisie rozmowy, posuwała się do fatalnych i nie do przyjęcia dla mnie chwytów poniżej pasa, typu: jesteś prostym człowiekiem, wykonujesz prosty zawód, to nie bierz się za pisanie. W całym wywodzie krytyka dało się wyczuć nie tyle niechęć do książki tego pisarza, bo tej jeszcze nie przeczytał, co do człowieka, bo ten śmiał publicznie wypowiedzieć się na temat swojej pracy, marzeń, ich realizacji, czy ostatecznie wiary.
Świadomie pomijam imię i nazwisko krytyka, bo jest on dla mnie tylko podstawą do analizy, a jego poziom w jaki porusza sprawy współczesnego pisarstwa i opisuje jakość współczesnej literatury powinien być napiętnowany.
Dobry, profesjonalny krytyk literacki powinien dbać o wysoki poziom literatury, jednak nie kosztem zdrowia psychicznego pisarza i jego rodziny.
Poniżanie jeszcze nigdy nie przyniosło dobrych efektów, można zniszczyć człowiekowi życie, odebrać chęć realizowania marzeń i zwyczajnie wpędzić w depresję. Nie podniesie to jakości pisania, najwyżej zniechęci do dalszego rozwoju i intelektualnej pracy .
Panie Aleksandrze, czy ja jestem z innej epoki? Boli mnie to, jak człowiek zwraca się do człowieka. Czy taki jest teraz sposób na dbałość o dobrą jakość książki, że jeśli komuś coś wyjdzie nie tak, to go należy zgnoić? Jak można mienić się osobą inteligentną, nie znając podstaw wymiany myśli, ile w takim krytyku jest chęci niesienia pomocy, a ile żółci, którą należy wylewać na coraz to nowe ofiary swojej bardzo źle pojętej misji krzewienia czystości literackiej? Niech mi Pan powie, czy konstruktywna krytyka oprócz nagany za błędy, nie powinna jednocześnie wskazać takiemu początkującemu pisarzowi tego, co jest dobre, co wyszło mu fajnie?
Mężczyzna ten ( krytyk) nie jest młodzikiem, w którym buzuje krew i nie może zatrzymać myśli i palców, zanim jego emocje nie ochłoną i nie nabierze dystansu, zatem to co robi pisarzom, krzywdząc ich swoimi artykułami, robi z premedytacją.
Każdy zaczyna w swoim tempie, z wiedzą jaką posiada, z własnym polotem. Każdy coś robi pierwszy, drugi, trzeci raz… bada siebie, bada teren, szuka własnego sposobu na wyrażenie siebie. I pojawia się na jego drodze taki terminator, który nie pomyśli, że indywidualność ma to do siebie, że jest jedyna taka, przypisana właśnie temu, a nie innemu człowiekowi… i że może być niezwykle krucha… i wjeżdża taki terminator czołgiem własnej wiedzy i zarozumialstwa, i rozjeżdża na drodze życia tego pisarza, jego marzenia. Przy okazji rani rodzinę, jego dzieciom zostawia w sieci brudny ślad swojej dominacji.
Smutno mi Panie Aleksandrze, kiedy myślę o takim człowieku. Mam wrażenie, że jest on komornikiem literackim, który za odwagę zmierzenia się z pisarstwem chce odebrać człowiekowi coś więcej, niż satysfakcję, chce zabrać jego marzenia. Myślę nawet, że musi być on bardzo smutnym człowiekiem.

Dobrej nocy drogi Przyjacielu. Niech jak najmniej takich ludzi pojawia się w naszym życiu.

środa, 8 kwietnia 2015

Z przyjemnością się pochwalę :) Aneta Skarżyński napisała do nas list.

Podziękowanie

Salvador Dali kiedyś powiedział, iż „piękno jest sumą świadomości naszych zboczeń”. A zatem jako zdeklarowany zboczeniec pragnę wyrazić swój zachwyt nad wyjątkowo pięknie wydaną drugą powieścią – Wyspy Paprykarzowe. Jestem tym szczerze poruszona. I chyba z nadmiaru emocji odczuwam opary paprykarza szczecińskiego, a nawet centrali rybnej, które wraz z socjalistycznym duchem minionej epoki unoszą się w koło, przywołując zabawne wspomnienia. Właśnie nimi mogę się podzielić z czytelnikami za sprawą przychylności Wydawnictwa.
Ogromna radość i wdzięczność rezonują w mym sercu. Poddam się im, dziękując najpierw p. redaktor Renacie Grześkowiak za okazane serce i pełne zaangażowanie. P. Ryszardowi Krupińskiemu za niesłabnące zaufanie, z jakim podchodzi do mojej kolejnej książki. P. Grzegorzowi Malinowskiemu za skuteczną strategię marketingową, bez której nikt by się nie dowiedział o istnieniu nawet najlepszej pozycji księgarskiej, że nie wspomnę o mojej. Ciepłe słowa należą się również p. Pawłowi Markowskiemu za sumienną korektę, p. Robertowi Rumakowi za dopieszczenie okładki i wreszcie p. Jackowi Antoniewskiemu za skład. Wyrazy uznania kieruję także do p. Justyny Dopytalskiej i p. Agnieszki Marzol za ich cierpliwość i skrupulatność w działaniu.
Dodam jeszcze w podsumowaniu, że od 2014 roku i pracy nad poprzednim tytułem, w kontaktach z Wydawnictwem doświadczam tylko tego, co najlepsze. Począwszy od korekty, poprzez natychmiastowy odzew na zgłaszane sugestie, prędkość działania, skończywszy na sprawach managerskich. Osobista satysfakcja, jak i obecna książka są żywym dowodem, potwierdzającym moje słowa. Jednak prócz firmowego profesjonalizmu, bardzo cenię sobie zwykłą ludzką życzliwość i serdeczność, której cała załoga nie szczędzi autorowi, zwłaszcza znajdującemu się na początku kariery literackiej.
Sto lat temu Stanisław Ignacy Witkiewicz uznał, że „są pewne pervers-natury, które literaturę biorą jako muzykę, malarstwo tłumaczą na język literacki, a od muzyki doznają halucynacji wzrokowych”. Cóż, istnieje wysokie
prawdopodobieństwo, że ten stan w niedalekiej przyszłości dotknie również i mnie… Jednakże, jako śpiewaczka operowa z powikłaniami malarskimi i literackimi skutkami ubocznymi, czyli nieuleczalny ze sztuki przypadek – mam poczucie pełnego bezpieczeństwa, bo znajduję wśród fachowców. I nie biegły w swej sztuce psychoanalityk mi wówczas pomoże, a biegły w swej sztuce Psychoskok! Tym większą teraz zyskuję pewność powodzenia realizacji także następnych pomysłów prozatorskich. I już na samą myśl się cieszę, bo nic tak nie buduje poczucia spełnienia, jak bycie we właściwym miejscu, we właściwym czasie i z właściwymi ludźmi.

Aneta Skarżyński

piątek, 27 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List dziewiąty. Dlaczego?

Drogi Panie Aleksandrze,
bywają w życiu takie dni, kiedy człowiek najchętniej już z kurami poszedłby spać, by jego umysł nie rozmyślał, nie rozpamiętywał, by wypoczął. Miałam tak właśnie postąpić dzisiejszego wieczora, położyć się wraz z zachodem słońca i najlepiej, gdyby nic się nawet nie śniło. I nagle zapragnęłam z Panem porozmawiać, może wyżalić się, może zaczerpnąć rady… zatem piszę ten list.
Naszła mnie myśl, że człowiek dopiero na finiszu swego życia otrzymuje jako taką odpowiedź na pytanie, po co to wszystko… ta gonitwa za dobrami, za miłością, za zrozumieniem… szuka odpowiedzi na temat sensu życia i im dłużej żyje, tym częściej odwraca się za siebie i analizuje co stracił, czego nie przeżył, co by zmienił. I tak potrafi się w tym rozpamiętywaniu zapamiętać, że wytrąca sobie narzędzia stymulujące do działań na rzecz przyszłości. Nie robi nic, by spędzić z czoła szare chmurzyska, które na dobre się zadomowiły i rysują w głowie coraz to smutniejsze scenariusze… a życie wcale nie jest tak przewrotne, jak to się tym myślicielom wydaje. Da Pan wiarę, znam osoby, które wiele lat przeżyły w zagniewaniu i ani razu nie zadały fundamentalnego pytania: DLACZEGO, dlaczego wyszło tak jak wyszło?
Przecież na każde pytanie „dlaczego” znajduje się odpowiedź „ponieważ”. I jestem przekonana, że to wystarcza, by oczyścić atmosferę i nie wpuszczać jadu do swojego i przy okazji drugiego serca.
Panie Aleksandrze, wzięło mnie dzisiaj na rozmyślania, Pan zapewne uśmiecha się pod nosem, bo kobieta skomplikowaną jest naturą i Pan o tym doskonale wie, i myśli Pan zapewne, że tradycyjnie, jak wszystkie owijam temat w bawełnę. Ma Pan rację, owijam, bo nie o samo epicentrum problemu w tej chwili mi chodzi, a o ogólne zrozumienie, dlaczego nachodzi na nas smutek. Czasem przeżywa się zdarzenie wielokrotnie, wracam tutaj do przykładu wieloletniego pielęgnowania urazu i wydawałoby się, że powinniśmy się już uodpornić, jeśli nie na osobę, to na problem, a jednak nie wychodzi to nam. Bumerang wraca i truje powietrze.
Wydaje mi się, że przy pewnym układzie charakterów, to dopiero łoże śmierci, albo znicz już na płycie nagrobnej stają się miejscem otrzeźwienia, rozgrzeszenia. Wie Pan co? Nie podoba mi się coś takiego. Nie chciałabym na finiszu własnego życia być niepokojona bezsensownym wywlekaniem gorzkich żali sprzed wielu, wielu lat. Miały one swój czas, swoje nasilenie emocjonalne i swoje furtki wyjścia, jeśli ktoś nie miał potrzeby ich pouchylać przez lata, to niech sobie trzyma zaryglowane do woli. Jedna z moich znajomych, bardzo pozytywnych pisarek napisała kiedyś coś takiego: parafrazuję… jeśli ktoś czuje się skrzywdzony, to z automatu staje się ofiarą. Świadomość bycia ofiarą deprymuje i odbiera siły witalne. Nie podoba mi się rola ofiary, zatem nie chcę nią być i nie pozwolę, by ktoś przypiął mi taką łatkę.
Zatem mój drogi Przyjacielu, zalecam wdrożenie tych słów do scenariusza życia wszystkim osobom, które nie zdają sobie sprawy, że pielęgnując w sercu smutek, zatruwają własne serce, ich wypielęgnowana złość i niechęć uderzają w nich samych, czyniąc przez lata spustoszenie organizmu.
Czyż nie jest dużo lepiej, nie zamykać się na drugiego człowieka, tylko zadać mu podstawowe pytanie: Dlaczego?

czwartek, 26 marca 2015

Bogdan Kluczyński "Notatki o niebłahych sprawach"


„Notatki o niebłahych sprawach” Bogdana Kluczyńskiego to zbiór krótkich przemyśleń i spostrzeżeń na różne tematy, w tym o charakterze poznawczym, egzystencjalnym, moralnym, filozoficznym, itd.

Autor na podstawie tych rozważań próbuje zachęcić odbiorcę do refleksji i przemyśleń w celu poszukiwania odpowiedzi na ważne pytania – ku „ubogaceniu” życia własnego oraz społecznego. Każdy z nas, w którymś momencie życia staje przed poruszonymi tu lub podobnymi problemami, wymagającymi konkretnego, bardzo często trudnego wyboru lub zajęcia stanowiska. Te i inne problemy nie omijają nikogo. Dlatego część z tych notatek spełnia rolę wskazówek i rad, które mogą okazać się pomocne przy rozwiązywaniu osobistych wątpliwości czy problemów.

Dorobek zawodowy Bogdana Kluczyńskiego to około siedemdziesięciu publikacji naukowych i popularno – naukowych oraz ponad dwadzieścia ekspertyz i sprawozdań ze zleconych tematów naukowo – badawczych. Jest także autorem ebooka z poezją o treści w przeważającej części refleksyjnej i poważnej.

Ebook jest już dostępny w sprzedaży.

http://www.ebooki123.pl/notatki-o-nieblahych-sprawach_p420#productDescription

Serdecznie zapraszam!
Renezja

środa, 25 marca 2015

Ebook już w sprzedaży!

http://www.ebooki123.pl/pieprz-w-oczach-czyli-podsmiewajki_p418

Znakomity zbiór felietonów z przymrużeniem oka, autorstwa Aleksandra Janowskiego jest już w sprzedaży.
Zapraszam do sieci księgarń, każdy kto wybiera nowoczesność będzie miał książkę na swoim czytniku:)


Renezja

sobota, 14 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List ósmy. Poezja.



Na wstępie mego listu, pragnę Pana przeprosić, że zamilkłam na kilka dni. Gdybym miała ten list pociągnąć w charakterze żartu, to powiedziałabym jak ta baba, co to jej parę dni nie było u lekarza: „ bo ja doktorze chorowałam” ))
Jednak ani nie chorowałam, ani nie zamierzam zabierać Panu cennego czasu głupotami i sucharami , a że należy się Panu czasem odrobina wytchnienia, to i była ku temu okazja.
Panie Aleksandrze, poczytałam trochę poezję polecanego przez Pana poety. I przyznam, że czyniłam to z największą przyjemnością. To muzyka bliska mojej duszy, jakbyśmy oboje byli strunami jednej gitary. Oczywiście najmocniej przepraszam owego Pana, że śmiem się porównywać, ja wcale nawet tego nie chcę czynić, ja sobie nawet mówię w głos: Renezja opanuj emocje i ustaw sobie barierkę, bo z rozpędu rzucasz się w oceany wybitnych poetów, a tyś płotuchna, tobie słodkie bajorko wystarczy, byle paru sympatyzujących wędkarzy- marzycieli chciało złowić twoje wierszydełka. Jednak dusza mój drogi Przyjacielu wyrywna, że hej! Nie da się jej osiodłać i do zagrody sprowadzić, kiedy ta pęd natchnienia w grzywę chwyci. No i chwyciła przy lekturze owego szanownego Poety i pognała za strofami w jego światy. Razem zadawaliśmy pytania, razem odnajdywaliśmy odpowiedzi, bo poeta pytać musi, bo jak poeta pyta, to znaczy, że odpowiedź będzie istotą, znaleziskiem człowieczeństwa, rozszerzeniem oczu dawno przymkniętych na problem.
Panie Aleksandrze, kiedy czytam wiersze znanych i cenionych poetów, zadaję sobie pytanie, czym ich poezja pachnie? Zamykam chwilami oczy i wwąchuję się w nią …czasem słowa są wyjałowione z aromatów, nie pachną i trzeba je ogarnąć rozumem, bo serce nie reaguje, ale czasem… czasem „siadam pod płotem malwami obsianym i słucham jak nad łąką muzyka się tworzy”, i niekiedy wydaje mi się, że obok mnie siedzi TEN poeta i oboje obserwujemy malarkę, która:

Bukiet marzeń
niespełnionych
rozłożyła na palecie.
Barwy życia
na sztaludze
rozciągnęła
w rzeczywistość
i już cieszy się
pomysłem.

Piegów garść sypnęła
dla zabawy
miast uśmiechu
zadziorny grymasik.
Burzę loków ogarnęła
klamrą ciszy
czym zdumienie wywołała
w oczach naszych.
Do sukienki powpinała
kwiaty z łąki
zamaszystym ruchem
tańczącej flamenco.
Kibić szarfą tęczy
obwiązała
tworząc jej naturę
dziewczęcą.
Zmierzch czerwony - zapatrzony
barwę swoją włożył
w dłoń malarki’
pobladł , jak i ona pobladła.
Tak skończyła
w wielkim stylu zalewając -
szarą rzeczywistość
smugą światła .


I wydawałoby się, że może tylko ja czuję, bo kobiety wrażliwsze, a tu okazuje się, że ten Poeta czuje podobnie, jeśli nie tak samo…

„Płacz

Mała dziewczynka płacze w słuchawkę telefonu.
Niemal czuję słoność jej łez. Otulam ją głosem,
Słowami głaszczę policzki. Wycieram nos.

Nie płacz, mała dziewczynko. To może zaszkodzić
Twojej kruchości. Pociesz się moim banalnym pocieszeniem,
Że wszystko będzie dobrze.

Nie płacz, szkoda łez. Oszczędzaj łzy,
Przecież niedługo dorośniesz. A ja nie mogę ci obiecać,
Że kiedyś nie będziesz musiała płakać.”
MW

Wie Pan, kiedyś myślałam jak to jest z tymi talentami, a że nastrój mój ulubiony, wzniosły miałam, to oczywiście przypisałam zasługi Bogu, bo On – stworzył rośliny i według Aniołów to było dobre, stworzył zwierzęta i to też Aniołowie uznali za dobre, na koniec stworzył człowieka – moim zdaniem w tym wypadku mógł się dłużej zastanowić zanim podarował mu dech życia, no ale cóż, stało się i nie odstanie. Wtedy zapewne pomyślał - dam talent… i zaczął rozdawać , temu, tamtemu… i trafiłam się ja. Myśli sobie Pan Bóg, a niech dziewka wiersze pisze – a Aniołowie na to „He He He, nie no doooobre , He He, He – taki kawał fajnego talentu, rozrzutny Staruszek, rozrzutny )))
I tym oto akcentem pożegnam się dziś z Panem. Niech Pan nadal lubi te moje wierszyki, a nuż Pan Bóg się nie pomylił, tylko taki kaprys miał, abym o gorszych głupotach nie myślała )

środa, 11 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List siódmy. Spacer.

Jak to jest, drogi Panie Aleksandrze, że wiosnę stawiamy na piedestał, a jeśli zanurzamy się we wspomnieniach, to najczęściej przypadają one na inną porę roku. Przeglądam stare fotografie i przypomniał mi się pewien bardzo przyjemny spacer. Pozwoli Pan, że się podzielę z Nim moją opowiastką…
Słońce ostro świeciło , ale nie grzało już tak jak latem, aura była piękna i przejrzysta. Wystarczyło sweter wciągnąć , kamizelkę ,jakieś wygodne obuwie i już miasto nie miało żadnych argumentów , aby zatrzymać mnie na swoich betonowych ulicach.
Okazja na wycieczkę była idealna, dzień był wolny od pracy zawodowej, dzieci miały już swoje „ nadzwyczaj ważne” plany, których nawet taka moc jak „mama” zmieniać nie powinna. Nawet wszyscy domownicy, jakoś dziwnie zgodnym chórem oznajmili , że „dziś idą na pizzę „ - dziwne zjawisko, ale nie spierałam się .

Wycieczka zapowiadała się nad wyraz obiecująco, pomimo, że nie mogłam pozbyć się niesprecyzowanego bliżej uczucia. W każdym razie , po wyczerpaniu matczynych nakazów , zakazów i ostrzeżeń wyszłam na spotkanie. Umówiona byłam z niezwykłą postacią, jej piękno i urok roztaczały wokół wspaniałą aurę, bo i ona sama jest niesamowita. Uwielbiam i wyczekuję spotkań z nią, wracam po nich do domu w cudownym nastroju, jakby „czas” ujmował mi lat.

Tym razem było tak samo. Wyglądała prześlicznie, ubrana w brązy, czerwienie , żółcie… Muszę przyznać, że lubię podpatrywać ten jej styl i na spotkania z nią ubieram się w podobnych tonacjach. Nastrojowo też się zgrywamy, co budzi we mnie pozytywne wibracje i z melancholijnego przechodzę w stan romantyczny, a nawet rozmarzony.

Długo razem spacerowałyśmy, ona co rusz zaskakiwała mnie, promieniami światła dając wyraz swemu rozbawieniu. W najmniej oczekiwanych miejscach podkładała prezenty pasujące tylko do jej natury. Rowy poorane przez ludzi zasypywała dywanem z kolorowych liści i niczym wisienkę na torcie, stawiała borowika szlachetnego. Mieniące się w słońcu śliskie maślaczki spozierały na nas spod choinek.

Zaczepiła moją spódnicę o krzew kolczasty, całkiem ogołocony z liści, a mający w sobie tyle uroku ,że nie mogłam oderwać od niego oczu i nagle powróciło znajome mi, dziwne uczucie...
Rósł na środku maleńkiej polanki przytulony do mieniącej się barwami złota krzewinki , niczym Książę Nieznośny ,zaklęty w kolczasty krzew. Nagle poczułam zapach ziół, jakby ktoś przyrządzał napar. Znałam ten aromat, miałam go zachowany głęboko w zakamarkach pamięci. Skąd on tutaj, polanka jak każda inna, tylko ten krzew jedyny w swoim rodzaju. Zanim odczepiłam materiał przyjrzałam mu się dokładnie… znam go …ten zadzior… kogoś mi przypomina …a może coś…
Niezwykle urokliwie kontrastował z bursztynem mieniącą się krzewinką. Tuliła go , jak umiłowana tuli się do stóp swego ukochanego… nie zważając na kolce, na surowość jaką posiadał, jakby znała jego wnętrze, jakby razem z nim zaklęta była.
Zapachniał mi anyż , przywołał w pamięci cukierki z dzieciństwa kielisznik zaroślowy, rośnie tutaj? Aż obejrzałam się dokładnie dookoła. Skąd te aromaty się wzięły? Mniszek lekarski - od razu przypomniał miodówkę. Pyszna była, pachniała naturą. Morwę czarną niemalże w ustach poczułam, jej słodycz pamiętam aż nazbyt dobrze, tyle się jej najadłam w dzieciństwie. A to wszystko przyprawione dymem z ogniska.
Przecież tu nie ma nawet śladu po jakimkolwiek ognisku. Kto by zresztą rozpalał ogień na polanie w lesie? Toż to zwyczajnie zakazane jest.
Moje myśli stały się jednym wielkim znakiem zapytania. Pamięć umęczona strzępkami wspomnień próbowała cośkolwiek sklecić w jako taką całość. Ale te „puzzle” nie dawały się ułożyć- jeszcze nie teraz. Tylko spokój jakiś we mnie zapanował, że kiedyś, gdzieś odpowiem sobie na te pytania…
Skąd to wszystko, co to ma znaczyć? Dlaczego ona mnie tutaj przyprowadziła?
A może to nie ona? Może Książę zaskoczony moją obecnością zatrzymał mnie przy sobie przez chwilę , wzbudzając zainteresowanie, przywołując wspomnienia których na razie nie potrafię zdefiniować. Kto wie jakie czary kryją się w zakamarkach ogrodów tej pani, która przywiodła mnie na tę polankę.
Jedno wiem na pewno, odwiedzę to miejsce jeszcze późną wiosną, aby zobaczyć krzew w pełnej krasie.
Śmiała się ze mnie potem, oj śmiała , że pozwalam się obcym krzewom zaczepiać . Przyczepiła kilka złoto-pomarańczowych liści do mojej spódnicy .W końcu pomaszerowałyśmy dalej, machając zaklętemu na pożegnanie.
Ładna jest, tyle w niej wdzięku, tyle wyciszenia , a i chochliki zabawne jej się trzymają.
Posiada wszystkie cechy prawdziwie silnej , a jednocześnie nad wyraz ujmującej kobiety.
Bardzo ją cenię , bo daje mi odwagę bycia taką , jaką naprawdę jestem, z całą świadomością przemijania, bo przemijanie jest nieodłączną częścią życia, możemy się szarpać , buntować, wznosić okrzyki do Najwyższego, a i tak czas nieuchronnie nas przybliża do końca drogi.
Tylko czy to koniec? Jak Pan myśli Panie Aleksandrze, czyż Ziemia nie jest dowodem na to , że można się odrodzić? Czy my mamy poprzestać na tych kilkudziesięciu latach?
I te zioła… skąd ja je pamiętam? Musi Pan koniecznie wybrać się ze mną na wycieczkę, może poczuje Pan to samo, co ja czułam wtedy…

wtorek, 10 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List szósty. Rzeka.

Najserdeczniej Pana witam, drogi Aleksandrze. Tak nam te nasze rozmowy schodzą na życiowe tematy, jakby ta nadchodząca wiosna chciała nas skłonić do podsumowań. W zasadzie to nie wiem dlaczego, wszak wiosna budzi wszystko do życia, podrywa nasz zapał do działań, ale i dodaje kolejny słój pniu drzewa, kolejny konar staje się filarem, kolejny rok wyciska zmarszczkę. A ja mój drogi przyjacielu życie człowieka lubię przyrównać do rzeki.
Na początku jesteśmy małymi strumykami. Wyrywamy się w wielki świat z energią i pełnym zaufaniem. Każdemu pozwalamy zaczerpnąć z nas radości i beztroski. Nie skąpimy nikomu przyjaźni, a wszelkie przejawy niesmaku, szybko spłukujemy z siebie i otoczenia serdecznym śmiechem.
Potem każdy z nas staje się rzeką...Dostojną i szeroką .Głębia wypływająca z doświadczeń, zatrważa być może, ale wprawne oko potrafi dostrzec te wirujące kropelki, jakie zapoczątkowały ten pęd ku życiu. Gdybym miała pokusić się o swoisty rys charakterologiczny mnie jako rzeki, to chyba wyglądałby tak:
-Nie można o mnie powiedzieć, że jestem jednostajna i monotonna.
-Wiele już odcinków na mej trasie było rwących i porywających.
-Te specjalne odcinki należą do osób, które w jakiś sposób postanowiły zaznaczyć siebie
w tym biegu. Ich mądrość i optymizm były niczym wianki rzucane na wodę.
Niczym oczyszczalnie z depresji, złych emocji i natłoku przykrości.
-Trafiają się osoby, które być może chciałyby zbudować tamę na rzece.
Ale nie na tej !!!
Te wody mają jeszcze spory odcinek do pokonania. Zainteresowanie co jest dalej, za zakrętem , nie maleje. Sporo szorstkich kamieni jest jeszcze do wygładzenia.
Wiele złego trzeba jeszcze w wirach zatopić.

A życie mój drogi przyjacielu nanosi szlam z roku na rok, z dekady na dekadę.
Mijamy po drodze różne rzeki, strumienie , a czasem bywamy świadkami wodospadu,
Ale ja, na szczęście nie dotarłam jeszcze do żadnego urwiska. Nie mam pojęcia jak zareaguję, gdy takie pojawi się na mojej drodze. Jak Pan myśli, czy upadek z wysokości jest nieunikniony dla każdej rzeki?
A jak spadnę, czy zdołam pozbierać wszystkie moje cenne kropelki?
Byłoby żal każdej z nich, bo każda dała całą siebie, abym mogła stać się rzeką.
Jednego jestem pewna, nie pozwolę zbliżyć się do siebie żadnym „brudnym buciorom”.
Mogę im poradzić tylko jedno.
-Na wszelki wypadek zabierzcie ze sobą ręcznik!

poniedziałek, 9 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List piąty. Spoglądając w przeszłość.


Szanowny Panie Aleksandrze. Skoro lubi Pan moje opowieści, to opowiem dzisiaj Panu o moich kapliczkach na rozstajach dróg. W moim rozumieniu, są to sytuacje, które wpłynęły na moje życie, dając mi pierwiastek kosmosu. Ot takie symbolicznie – aczkolwiek niespotykane kamyczki... Przez przestrzeń mojego życia przeleciały jakieś rzadkie „komety wyjątkowości”. Wbiły się trwale w moją pamięć i z czasem przybrały magiczny wręcz obraz wspomnień, więc jako swoisty i osobisty rodzaj bajania - podaruję je Pana życzliwej uwadze.
Miałam 10 lat, byłam na wakacjach u mojej babci na wsi, nad morzem. Jak to dziecko, wieczór, nie wieczór, do wychodka biec trzeba. Było jednak już dość szaro na dworze. Wychodek, jak to na wsi w latach 70-tych, ustawiony był tuż za oborą. Wewnątrz zdecydowanie panował półmrok. Postanowiłam przykucnąć na zbitej górce wysypywanego popiołu, trochę z powodu nieznośnego zapachu, a trochę ze strachu przed pająkami. Przede mną rozpościerała się błotnista łączka sąsiada z zamulonym niewielkim stawkiem, zarośniętym tatarakiem, nucąca swoje nocne serenady.
Czy wspomnienia dźwięków, zapachów z dzieciństwa też wywołują w Panu nostalgiczny nastrój?
Nagle na wysokości kilku dosłownie metrów, nad łąką zobaczyłam białą kulę, świecącą niepokojącym jakby bladym światłem. Nie było nic słychać, przesuwała się ona od domów w kierunku pastwiska mojego wujka, czyli od prawej do lewej strony. Wielkością przypominała piłkę nożną. Zamarłam w bezruchu, choć zdawałam sobie sprawę, że kucam na górce i w efekcie jestem na widoku. Kula powoli (jakby matka pchnęła piłeczkę do maleńkiego dziecka) - przesuwała się przed moimi zdumionymi oczyma. Jestem pewna, że wzięłabym to za jakieś przywidzenie, gdyby nie to, co nastąpiło niebawem. Otóż, kiedy straciłam obiekt sprzed oczu, usłyszałam wyraźne poruszenie wśród zwierząt w sąsiadujących gospodarstwach. Nie uwiązane psy z różnych stron biegły na pastwisko, na którym straciłam kulę z oczu. Dłużej nie wytrzymałam i podciągając szybko spodnie, zwoływałam psy moich dziadków ( Pepsi wilczur i Kuba kundelek), następnie poszłam pospiesznie do domu. Od znieruchomienia przy kucaniu bolały mnie kolana, co nie pozwalało mi biec, ile sił w nogach. Pepsi podekscytowany przybiegł na zawołanie i doprowadził mnie pod same drzwi. O wydarzeniu opowiedziałam mojemu wujkowi i bratu. Oczywiście skwitowali to śmiechem. W tym samym czasie moja babcia była policzyć kury i zamknąć na noc kurnik. Zawsze tak robiła. Wróciła do domu zdenerwowana, mówiąc, że kury zachowywały się, jakby w kurniku była kuna, albo lis. Skakały z grzędy na grzędę i były bardzo niespokojne. Babcia poczuła się nieswojo i nie licząc już ich, zamknęła szybko kurnik by wrócić do domu. Wujek opowiedział babci moją przygodę, śmiejąc się przy tym serdecznie, co babcia skomentowała mnie więcej tymi słowy:
-Nie wiem co Renia widziała, ale coś dziwnego na pewno się wydarzyło, bo takiego zachowania wśród zwierząt nigdy nie widziałam. Aż sama jestem jakaś wystraszona. Babunia nigdy się ze mnie nie śmiała.
Historię tę opowiadałam tylko kilku osobom, bo zdaję sobie sprawę z jej skomplikowanej wiarygodności. To co zobaczyłam należy tylko do mnie i tajemniczo wzbogaciło moje wspomnienia z dzieciństwa. Co więcej, to wydarzenie wywarło silny wpływ na moje postrzeganie świata i natury. Dzięki temu zjawisku poczułam się kimś wybranym, kimś wyjątkowym. Dziś jako poważnie dorosła pani nadal uważam tamten wieczór jako niezwykły i wyjątkowy dar od? No właśnie - od kogo?...
To co zapamiętałam jako kolejną wyjątkową chwilę zdarzyło się w moim mieście przed pływalnią. Odbywał się tam kiermasz staroci. Ludzie chodzili od straganu do straganu, oglądali, kupowali, spędzali miło czas. Ja sprzedawałam im jabłka, chyba jednak dość melancholijnie patrzyłam przed siebie, bo w pewnym momencie podszedł do mnie starszy mężczyzna, jeden z kupców. Myślałam, że chce spróbować jabłko, a on wyciągnął tylko rękę i poprosił bym i ja wyciągnęła swoją. Powiedział, że przyglądał mi się od dłuższej chwili i nagle poczuł, że musi mi coś podarować. Na dłoni położył starą, miedzianą obrączkę. Nie chciałam przyjąć, ale zapewniał gorąco, że ta obrączka najnormalniej należy już do mnie. I wrócił do swoich staroci... Nigdy potem nie spotkałam tego człowieka. Nie wiem nawet, czy zdaje sobie sprawę, że ten jego gest sprawił, iż poczułam się absolutnie wyjątkowa. Dla obcego, starszego pana przez moment byłam kimś ważnym, istotnym. Bardzo mi to poprawiło nastrój.
19 lat i moje nowe miejsce pracy. Przyjęłam się do sklepu „Galanteria- upominki” . Był okres przedświąteczny i panował wzmożony ruch. Przy ladzie klienci oglądali drobiazgi, przeznaczone na prezenty dla bliskich. Krzątałam się jak mróweczka, polecając i eksponując towar. Jednym z klientów był młody sympatyczny chłopak. Powiedział, że szuka prezentu dla dziewczyny. Strasznie grymasił, przebierał, ciągle pytał, czy ja na jej miejscu byłabym zadowolona z takiego prezentu. Prosił nawet, abym przymierzała na sobie upominkowe wisiorki i kolczyki. Może i bawiłoby mnie to, gdyby nie zniecierpliwieni klienci, którzy też domagali się uwagi i obsługi. Po dłuższych przebierankach wyjęłam z pudełka tzw. kolię - błyszczący naszyjnik i kolczyki w kolorze starego srebra. Był to drogi komplet, absolutny hit ówczesnej mody na karnawał. Pasował tylko do balowej sukienki. Oczywiście chłopak poprosił, abym przymierzyła naszyjnik, patrzył przez ramię na mnie w lustrze i postanowił kupić. Chyba nie tylko ja odetchnęłam z ulgą. Zapakowałam ładnie prezent, przyjęłam pieniądze i...zostałam obdarowana tym właśnie prezentem. Zdumienie malowało się nie tylko na mojej buzi, ale i na twarzach obecnych w sklepie ludzi. Ktoś zaczął się śmiać, ktoś nawet klaskał, a ja stałam zaskoczona i w zdumieniu tłumaczyłam, że nie mogę przyjąć drogiego upominku od nieznanej mi osoby. Chłopak powiedział mi wtedy, że często na mnie patrzył przez szybę z przystanku ( stoi obok budynku ) i poczuł taki kaprys i potrzebę podarowania mi pamiątki. Po czym bardzo szybko wyszedł i do tej pory nie wiem kim on jest i...dlaczego więcej już nie wszedł do sklepu. Pojawił się i zniknął jak kometa! Pozostał po nim tylko blask niespodzianki . A naszyjnik założyłam na bal, na Studniówkę do ślicznej różowej sukienki.
Kolejne święta, kolejny sklep kilkanaście lat później. Biegam od lady do magazynu, sprzątam bałagan, który klienci z namaszczeniem i rozmysłem wręcz czynią i pomagam odnajdywać odpowiednie rozmiary butów. Jest tłum ludzi i panuje ogólny harmider . Na mojej „linii przebiegu” siedzi mężczyzna. Widzę go raz, drugi, w końcu pytam w czym mogę pomóc. Mężczyzna odpowiada, że nie, że dziękuje. Przyszedł tylko popatrzeć jak biegam po sklepie. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że w takim razie życzę miłego spektaklu , a jakby czegoś już potrzebował, to niech mnie zatrzyma w biegu.
Przyszedł ponownie w Wigilię Bożego Narodzenia. Oglądał skarpety. Podeszłam, doradziłam, chwilę porozmawialiśmy. Wtedy powiedział mi, że święta spędza z ciężko chorą mamą. W pewnym momencie, kiedy musiałam podejść do kasy, wyciągnął do mnie rękę. Myślałam, że podaje mi pieniądze, abym obsłużyła go poza kolejnością. Nawet poprosiłam, aby podszedł do mojej kasy, ale mężczyzna położył mi na dłoni pomarańczowy kamyk. Radosny pastelowy, ciepły kolor. Niezwykły prezent sprawił, że prawie zapomniałam o tym całym handlowym, przedświątecznym zamieszaniu.
Kiedy wychodził ze sklepu krzyknęliśmy do siebie tylko sobie - Wesołych Świąt.
Minęło już kilka lat od tego zdarzenia a mężczyzna nigdy więcej już nie przyszedł do tego sklepu. Nieraz jeszcze mimochodem przyglądam się panom z brodą (miał silny ciemny zarost), ale żaden z nich nie jest tym od pomarańczowego kamyka. I tak kolejna kometa - niespodzianka przemknęła przez moje życie, uświadamiając mi że dla kogoś jesteśmy – bywamy ważni... I ja tak właśnie czułam się przez chwilę - ważna, istotna, tajemniczo spełniona.
Tak to jest Panie Aleksandrze, przez nasze życie przepływa niezliczona rzesza ludzi, dostrzegamy mniej lub bardziej nietypowe zjawiska. Mnóstwo z nich pozostaje przy nas, dzieląc i kształtując z nami przestrzeń , w jakiej przyszło nam zmagać się z losem. Dla wielu z nich można by poświęcić całe rozdziały opowieści, lecz tym razem chciałam napisać o takich ludziach i zjawiskach, które dla innych mogłyby się wydać zwyczajne i za chwilę zapomniane, a które jednak dla mnie są takie piękne i niezwykłe, jak kometa. Trwaj chwilo, nawet jak cię nie rozumiemy.

niedziela, 8 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List czwarty. Cyganka.


Szanowny Panie Aleksandrze, ostatni Pana list wywołał we mnie mieszaninę wspomnień i refleksji. Wędrowna Cyganka wróżąca mi dobrą przyszłość…
Pan to miewa pomysły! Nawet nie wiem, czy moja mama pozwoliłaby wróżyć cygance przyszłość dla swoich dzieci, a już na pewno nie dałaby wiary, że jej maleńka córeczka daleko zajdzie… Każda matka chce dla swoich dzieci jak najlepiej, jednak dalekowzroczność u mojej mamy jawiła się tylko tym, że skończę szkołę i będę miała pracę, i oby tylko zdrowie…
Czasy to były powojenne, bida piszczała z każdej wiejskiej chaty, z każdej stodoły, a strych to aż jęczał z powodu braków, a tam przyszło mojej mamie mieszkać z dwójką małych szkrabów, po roku urodzonych - na poddaszu.

Wędrowna Cyganka chyba sama była już znużona wędrowaniem, i jeśli miałaby wywróżyć mi "dalekozajście" to chyba tylko w takiej formie, jaką ona uprawiała: wędrowanie w czasie, przestrzeni, WYOBRAŹNI bez skutków ubocznych typu odciski.
Czasem czuję sie jak taka Papusza...swojska, skoczna, nieokiełznana. Tu zaśpiewam, tam zrymuję, ten uściska, tamten buziaka skradnie, ale jednak kroczę przez życie w przysłowiowej jednej sukience i kamaszkach, tylko wiersze mi w głowie i na karteluszkach…
Lubię kolory, kolory lubią mnie...fotografowie też mnie lubią.

Wyrzeźbiłam sobie Anioła Ochroniarza i od tej pory czuję się bezpieczna.
Wyrzeźbiłam sobie też małpoluda w stylu reggae, któremu zrobiłam na szydełku zabójczy beret w kolorowe paski...ten mnie zawsze rozśmiesza i pilnuje moich snów:)
Może ja mam coś z cygańskiej krwi? A może po prostu, lubię życie bez komplikowania go sobie tak, jak to na ogół ludzie robią...
Myślę, że bardzo dobrze mnie Pan zna, więc skoro ta Cyganka przyszła szanownemu Panu do głowy, to niech już tak zostanie, oby tylko w tym dobrym znaczeniu.

sobota, 7 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List trzeci.Ta moja religia z lasu.

Drogi Panie Aleksandrze, pytał Pan w jednym ze swoich listów, jaka jest moja religia, jaka filozofia życia…
Wierzę w sprawiedliwość i wierzę, że każdy człowiek w jakiś sposób odpowie za krzywdy wyrządzone całej rzeczywistości...ludziom, zwierzętom, naturze, Ziemi...bo czynienie zła z premedytacją, ze świadomością, że się je czyni, musi być osądzone. Nie wnikam, czy przez Boga, przez Wszechświat, przez nas samych, kiedy już osiągniemy pełnię zrozumienia naszego postępowania...wierzę, że każdy odpowie.
A propos natury, mała dygresja… całe życie wpajałam moim dzieciom, a teraz uczę tego mojego wnuka: jeśli rozkładasz kocyk na trawie i wejdzie ci na niego robak, choćby nie wiem jaki był brzydki, to go strzepnij, przenieś na patyku, ale NIE ZABIJAJ!, bo to TY wtargnąłeś na jego teren, a nie on na twój. I jeśli idziesz chodnikiem i widzisz maszerujący szwadron mrówek, grzejącą się na betonie biedronkę, czy chrabąszcza- przesuń swoją stopę, nawet jeśli zachwiejesz przez to rytm swojego chodu, dla ciebie to gest, dla tych drobiazgów szansa na przeżycie kolejnego dnia w miejskim buszu…
Wracając do tematu, wierzę też, że jeśli wybaczam komuś krzywdę, którą mi uczynił, to nie musi o nią już się troszczyć, bo skoro ja, skrzywdzona, wybaczam, to co komu do tego, by musiał go jeszcze raz rozliczać z danej winy.
Taka moja religia :))
Wie Pan dlaczego to piszę? Bo miałam duży problem, by przełamać opór do mojego chorego ojca, który w swoim zdrowym życiu był dość zimnym ojcem. Chętniej nas karał, niż przytulał. I kiedy mu świadomie wybaczyłam ten brak zażyłości, o jakim marzy każde dziecko, opieka nad nim przestała być ciężarem. Kocham go, myję, karmię, pielęgnuję i cały czas mam pogodę ducha i cierpliwość.Okazuję mu taką miłość, jakiej zawsze oczekiwałam od niego. Wiem, czuję to, że on to zrozumiał. I to chyba też jest religia. Czasem człowiek musi stracić ogromnie wiele, by dowiedzieć się, że posiada tak wiele.
Na zakończenie, aby nie pozostawiać szanownego Pana w takim filozoficznym nastroju, opowiem historyjkę z wycieczki do lasu.
Tak się składa, że czasem zamiast grzybów wypatruję cudów natury. Zauważyłam, że w tym akurat przypadku, działa chyba ta okrzyczana siła przyciągania:) Podglądam ja sobie krzaczki, kwiatki, szukam przypadków godnych sfotografowania i nagle spostrzegam gromadę pięknych, błyszczących, chabrowych żuków. Kulają jakieś „zapasy” do swojej norki. Zabawne w tym jest to, że ja akurat tamtego dnia miałam identyczny kolor lakieru na paznokciach, stąd też moja baczniejsza uwaga skierowana na te stworzonka. Kucam więc, moszczę się wygodnie aby zrobić ładne zdjęcie, miałam tylko komórkę, zatem dobre zdjęcie wymagało wysiłku… nagle cała czwórka zostawia swoje kulki i zaczyna dość szybko iść, by za chwilę zniknąć w próchnie. Przybliżam ten telefon do norki, by jeszcze uchwycić ich zagrzebywanie się, gdy nagle dwa dorodne okazy wyskoczyły z niej, ewidentnie w celu odstraszenia intruza.
Przyznam, że udało im się to znakomicie, bo aż straciłam równowagę z wrażenia, ale też mnie olśniło! One te moje paznokcie, które musiały zauważyć, najprawdopodobniej wzięły za obcą grupę żuków, która weszła na ich rewir! I niech mi szanowny Pan powie… czy to nie jest religia? Moim zdaniem- w najczystszej postaci !




piątek, 6 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List drugi.Przedwiośnie.



Z przyzwyczajenia już siadam, by skreślić do Pana kilka słów… wydaje mi się, w tej mojej optymistycznej główce, że Pan też już przyzwyczajony jest otrzymywać listy ode mnie.
Dziś wzięłam sobie wolne od pracy zawodowej, by swobodnie przyjrzeć się porankowi, nabrzmiałemu przedwiośniem… policzyłam wszystkie szczypki zbudzone z zimowego snu. Da Pan wiarę, najbardziej spieszy się liliom ogrodowym,
uparły się całymi rodzinami wychodzić z ziemi, a tu noce mroźne jeszcze… trudno biegać i okrywać całe zastępy kiełków. Co prawda śmieją się oczy na ich widok, ale strach przepełnia mnie, że mróz dociśnie jeszcze i pomarzną mi te moje pomarańczowe radości. Tulipany! Oj tym też spieszno, ale im się nie dziwię, jakoś tak utarło się, że na dzień kobiet muszą zawojować, stworzyć tę eteryczną więź między mężczyzną i kobietą. Faktem jest, że szklarniane wiodą prym, bo marzec to, w dodatku dopiero ósmy, czyli zima jeszcze przecież.
Pamiętam moją wczesną młodość… wtedy królowały goździki. Czasy to były PRL-u, pusto, szaro… rarytasem były rajstopy dołączone do goździków. Nigdy nie dostałam jednak tego szablonowego zestawu i nie mogę wspominać jako osobiste przeżycie.
Młodziutka byłam, chłopaki rwali dla mnie gałęzie bzu, co odważniejszy dawał do ręki, inni zostawiali na wycieraczce i zbiegali z czwartego piętra… cwaniaki ! Zawsze wiedziałam od kogo, wystarczyło przez okno wyjrzeć, co bystrzejsi uciekali piwnicą i wychodzili inną klatką, ale na wiele im się to nie zdało, bo przecież w końcu chcieli, abym domyśliła się, że ich serduszko bije dla mnie ciut inaczej, niż dla moich koleżanek…
Ale się rozpisałam. Pan pewnie zaśmiewa się teraz ze mnie, że mi się na takie wspominki zebrało, a przecież, jak tak spojrzeć wstecz… daleko, daleko poza horyzont teraźniejszości, to każdy trafi na swoją przeszłość i każdy ma ją ustrojoną pastelami, bo czyż nie tak właśnie jest, że wspomnienia, wybielone, wypielone z bólu malujemy barwami lata?

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy.

Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że gdybyśmy naszą dotychczasową korespondencję zamienili na pocztę tradycyjną, to aby wymieniać się nią, musielibyśmy znać się od dzieciństwa i systematycznie sobie odpisywać na listy.
Widzi Pan...pomijając w naszym życiu Internet, który bardzo przyspieszył wszystko, zagięlibyśmy czas i przenieśli nas na inną płaszczyznę, tę którą mamy głęboko zakorzenioną w sercach, to okazałoby się, że znam Pana od zawsze...mój Boże, pewnie znamy się jeszcze z poprzedniego wcielenia, a nie mogąc się nagadać, dostaliśmy kolejną szansę :)

Szanowny Panie, kobieta jest organizmem, nie dość, że żywym, to jeszcze żywotnym bardzo. A jak już się tak bardzo rozkocha w tej swojej żywotności, to jej jednego przydziału na życie nie starcza. Wtedy musi użyć wszelkich swoich środków przekonujących, aby pozwolono jej wrócić na Ziemię i dokończyć to, co zaczęła....a że owa kobieta zaczęła cieszyć się życiem, kobiecością, przyrodą i nawet!!! mężczyźni jej w tym nie wadzą, to tak zaczęte COŚ, trudno dokończyć i sobie zwyczajnie odejść, zostawiając po sobie listy.

Musi Pan zrozumieć mój drogi Panie Aleksandrze, że umysł kobiety jest nieco inny, zawiera dodatkową szufladkę, tzw. ciekawości. U mnie ta szufladka posiada kłódeczkę, a nie posiada kluczyka...i ja teraz mam dylemat ogromny, bo nie potrafię obojętnie przechodzić obok tej szufladki....aaaa...a napis na niej..."Ci, którzy są warci..." i dalej zamazane. Warci czego, zapamiętania, odszukania, odrzucenia, pokochania, grzechu?
I dlatego ja, Panie mój, miły sercu, chodzę, szukam, myślę... całą moją intuicją, całą duszą i całym żywotem staram się znaleźć odpowiedź, czego mi w życiu brakuje, kogo powinnam odnaleźć, kogo przeprosić i komu wybaczyć... bo ktoś z nich ma kluczyk do mojej szufladki i wtedy dowiem się czyje imiona są w szufladce i czyje imiona w tej wędrówce trafiły do niej. A przede wszystkim, czego oni wszyscy są warci...


wtorek, 3 marca 2015

Róża Pop - "Książka o mnie. Book about me"

"Książka o mnie - Book about me" to zestaw trzech fantastycznych książek, które naszych małych odkrywców uczynią PISARZAMI ! Książeczka na okładce zawiera kieszonkę na zdjęcie małego pisarza, a na dolnym białym pasku miejsce na własnoręczny podpis. Całe wnętrze przygotowane jest w taki sposób, aby dziecko samo tworzyło swoją opowieść. Są miejsca na rysunki, uzupełnianie zdań, rozwiązywanie zagadek. A wszystko przygotowane jest w dwóch językach: polskim i angielskim, by od najmłodszych lat oswajać dziecko z dodatkowym językiem. Książki przygotowane są z myślą o zbliżeniu dziecka i rodziców, gdyż wymagają współpracy rodzica z dzieckiem. To fantastyczna zabawa dla całej rodziny, a nasz kochany przedszkolaczek, oprócz najcenniejszych chwil, spędzonych z rodzicami, dziadkami, czy starszym rodzeństwem, zyskuje również piękną pamiątkę z dzieciństwa- własnoręcznie stworzoną książkę...a raczej...po przejściu trzech etapów - trzy własne książki!
Autorką tego pięknego zestawu jest Róża Pop...Polecamy z całym przekonaniem. Już w sprzedaży!

Idealne na prezent...trzy książeczki rozwijające wyobraźnię, zbliżające i tworzące więź nie tylko między rodzicem, a dzieckiem, ale również między dzieckiem, a PASJĄ TWORZENIA!



Pierwszy mały Pisarz Adaś:) Otrzymał zestaw książeczek na swoje 6 urodzinki i z pasją zaczął planować jak opracuje swoją pierwszą powieść :)

piątek, 20 lutego 2015

"Pieprz w oczach czyli podśmiewajki" Aleksandra Janowskiego już w sprzedaży! :)

Ależ skąd!
Ależ jak!
Ale dlaczego zaraz pieprzem po oczach?

Pieprz w oczach, czyli pierwsza część tytułu książki Aleksandra Janowskiego to metafora, odsyłająca czytelnika do poczucia humoru, do umiejętnego posługiwania się pieprznymi żartami. Pomimo ostrego widzenia rzeczywistości ( często łzawej), Autor powoduje jednak, że czytając jego opowiadania "kichamy na to wszystko", bo my - POLACY zawsze przecież wiemy swoje i robimy swoje:)
Pan Aleksander tworzył swoje opowiadania zarówno z perspektywy dobrego, wnikliwego obserwatora zdarzeń, ale także z dystansu jaki daje fizyczna odległość od poruszanych w opowiadaniach problemów.
Jako czytelniczka, chyba nawet pierwsza, jestem zafascynowana sposobem w jaki można przekazać wiedzę na dany temat. Sposób inteligentnie prześmiewczy - stąd druga część tytułu - powoduje, że zaśmiewamy się czytając książkę, a jednak z chwilą otarcia rękawem łezki, która ze śmiechu nam się pokazała, mamy tę jedną najważniejszą chwilę na refleksję...bo przecież temat sam w sobie wcale nie musi być do śmiechu i tak naprawdę przy odrobinie złej woli Autora mógłby nawet zdołować.
Jednak bez obaw...Mistrz słowa i wytrawny obserwator szanuje Kraj, rozumie jak mało kto system, który, no nie ukrywajmy wyrwał się dawno temu spod kontroli i przede wszystkim szanuje czytelnika. Tę niejednokrotnie gorzką pigułkę tak obtoczy w lukrze, że połkniemy chętnie ku naszej zdrowotności i ku lepszemu zrozumieniu RZECZY nam POSPOLICIE panującej.

Na koniec dodam, że Autor w swojej książce otoczył opieką 4 wiersze mojego autorstwa.
Wstawione wiersze są ... no właśnie czy są tym, co zapowiada wstęp do nich w książce Pana Aleksandra?

.............................

Pan Janowski gości w moim domu:)
Brakuje jeszcze tylko 2 części Sandy.


sobota, 17 stycznia 2015

"Pieprz w oczach,czyli podśmiewajki" Aleksandra Janowskiego ! :)



Z prawdziwą przyjemnością ZAPOWIADAM ! Już za chwileczkę,już za momencik,drukarnia wyda na świat fantastyczną książkę znakomitego Pisarza, a jak się okazuje i świetnego obserwatora zjawisk tzw."rozkładających na łopatki":)))
Pan Aleksander Janowski w swojej kolejnej odsłonie!
Już się nie mogę doczekać, czekam na Waszą pomoc w odliczaniu dni do ukazania się dzieła:)

Renezja

O tym jak to Franek ze Szwajcarii chciał zrobić w Karola - Kowalskiego i Nowaka.

Myję sobie naczynia i dumam nad zawałem sąsiada, bo młody chłop, a tak nim trząchnęło.
Bo przecież kiedy brał tego Franka pod swój hipoteczny dach, to drobny i grzeczny był, a tu taki chojrak nagle!
Ale myślę sobie prosto, bo przy garach to trza siły fizycznej, a nie mózgowej, że ten Franek to na pewno miał kolegów, aby trząchnąć i Kowalskim i Nowakiem i nawet Iksińskim, co to zawsze w garniturach chodzi,z teczką… i że ktoś mu pewnie podpowiedział taki globalny sposób ( myje miskę do ponczu, to i koliste skojarzenia mam).
Przecież jak tak zrobi się BUM! przy portfelu (serce i kasa zawsze blisko się trzymają), to i z gaci i z kasy każdy nagle wyskoczy i zanim się otrząśnie, to kasiura podreperuje czyjś cwany budżet ( budżet - nazwa znana z reklam)
Ale ja „GUPIA” jestem i prosta, to mi wolno „GUPIO” myśleć.

niedziela, 11 stycznia 2015

Kilka słów do tomiku "Na krawędzi słońca i cienia" Renaty Grześkowiak


Renezja. Pod tym niepowtarzalnie jedynym imieniem, poetka istnieje tak w fejsowo-blogowej przestrzeni wirtualnej jak i tej rzeczywistej – zlotów poetyckich, turniejów i konkursów czy licznych enuncjacji w pismach literackich, almanachach i wydawnictwach okolicznościowych. Trzynastkofobka. Skądinąd wiem, że imieniny świętuje 13-go sierpnia. To dzięki erupcjom jej wyobraźni znajomi poeci przywykli do przechrzczonego Konina na – Pegazin, gdzie w ubiegłym roku z jej inicjatywy powstał klub literacki, nomen omen Stajnia Pegaza. Już w poprzednim zbiorze wierszy („Może jutro...”) rzeźbiła „samotną szczęśliwość” - „jak piękny ptak, nie jestem spokojna, znów pragnę być wolna” („Wolna jak ptak”). Jej drugi tomik poetycki „Na krawędzi słońca i cienia” winien być jeszcze bardziej interesujący i intrygujący. Wolność – to imperatyw poezji. I tę deklarację wolności znakomicie implikuje m.in.wiersz „Ciałokształtem...” z nowego zbioru:
ciałokształtem mówię do ciebie
cząstka mnie
zaznacza obszar własności
wijesz się pod meandrami
dotyku ust
patrzę...
No cóż, wolność to odwaga, wybór i nierzadko płonna nadzieja na własność.
Sadzę, że czytelnik (sic!) odnajdzie się w przewrotnej antynomii:
Czuję – mężczyzna
Bezpieczeństwo ramion
Poznaję – kobieta
Otwieram tajemnicę
bo obdarzona tą perspektywą – czytelniczka (sic) może z powodzeniem utożsamić się z autorką. Kobiety, chyba z natury, eksponują więcej nadziei - niebo płacze...
a przecież tęcza stoi już za progiem chmury („Nałóg”). Wszak męski nałóg każe nam wyjść, jak w wierszu, po papierosy, by ewentualnie wrócić...jesienią. Te zręcznie intarsjowane w wierszach pecynki humoru i ironii nadają „wypiekom & wywarom” Renezji migotliwości, lekkości linii dramatycznej i subtelnego dystansu, kiedy śmiało meandruje w fantasmagoriach uczuć i emocji.
Miewa w sobie coś z Cyganki, kiedy emanuje nutą humoru z odrobiną sarkazmu:
daj mi swoją rękę
i kawałek poduszki
wtedy zrozumiem
co to jest poezja
Bo („Ona”) wierszopisaniem zapełnia każdą wolną chwilę...(-) a bywa:
...mostem,
przez nią przebiegają spojrzenia.
Brzegi – jego i jej
spina klamra
wiersza.
Nie trzeba było długo czekać, by właśnie jej wiersze, adekwatnie oprawione w różne formy muzyczne przez kompozytora Janusza Wierzgacza, zaistniały w klimatycznym wykonaniu m.in. Niny Chrzanowskiej. Polecam na YT znakomitą, mroczną piosenkę „Książę Nocy” - skomponowaną według klasycznego rytu krakowsko – piwnicznego. Hasło (inaczej Hymn) Żeńskiego Chóru Akademickiego Uniwersytetu Jagiellońskiego, „Barwny głosów chór” to również dzieło duetu artystycznego Wierzgacz & Grześkowiak.
Jak powstają wiersze Renezji?
Jako natchnienie używa lusterka,
trunkiem – Jack Daniels ze stołu poety
To oczywiście jej, wpisana w wiersz licentia poetica, przekora i perskie oko. W końcu poezja, jak i każda sztuka, może być wszystkim z wyjatkiem tego, co może ją przypominać.
Na portalu neon24.pl znajdziemy cykl różnorodnych „renezjanek”, zali utworów Renaty Grzeskowiak tak lirycznych, jak i satyrycznych, a nawet...publicyzująco – ironicznych. Otóż kiedyś oprowadzałem poetkę po urokliwej gdańskiej starówce. Zabłądziliśmy do jednego z najcenniejszych zabytków nad Motławą – kościoła św.Jana. I...następnego już dnia ukazał się w trójmiejskiej „Gazecie Świętojańskiej” wiersz poetki, będący błyskawiczną, emocjonalną ripostą na zaśmiecanie współczesnymi atrybutami przestrzeni unikatowatego sakralnego gotyku. Komentarze doń i medialne echo tego pamfletu świadczyły, że czasem musi ktoś przyjechać aż z Konina, by obnażyć bezsens i brzydotę pomysłów lokalnych estetów decydentów. Ale, ale - tego wiersza nie uświadczysz w tym zbiorku. Nie ma tu także form bardziej incydentalnie uprawianych przez Renezję jak fraszka czy limeryk. Nic to, znak to nieomylny, że w jej planach jest już na pewno kolejny trzeci tomik, gdzie te i jeszcze inne wiersze znajdziemy.

Tadeusz Buraczewski
2014-01-31

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...