sobota, 23 stycznia 2016

Z ogromnym żalem informuję, że wczoraj ( 22 stycznia) zmarła Pisarka Barbara M. Dura





Twórczość Basi to cząstka jej samej, którą obdarowała nas wszystkich.
Dziękuję losowi, że mogłyśmy się poznać i zadzierzgnąć sympatyczną znajomość. Basieńko... ta kawa na którą się umawiałyśmy, przesunie się w czasie, ale to nie znaczy, że jej razem nie wypijemy. Miejsce nieważne...odnajdziemy się.

piątek, 22 stycznia 2016

"Reportaż z życia"- część II biografii "Tłumacz- reportaż z życia"

Druga część biografii Aleksandra Janowskiego wywołała we mnie odmienny rodzaj wrażeń. Oczywiście czytałam książkę z równym zainteresowaniem jak pierwszą jej część. "Tłumacz reportaż z życia", to czasy wczesnego dzieciństwa, które przypadło na czas II wojny światowej,przeniesienie swojego życia do obcego kraju i stworzenie w nim swojego, podstawowego "gniazda", z którego można wyfruwać, by zbierać życiowe doświadczenia.
Część druga " Reportaż z życia" to praca, niesamowita, wymagająca, nawet momentami ryzykowna. To czasy socjalizmu, gdzie głównymi graczami byli E. Gierek, L. Breżniew, Wojciech Jaruzelski i inni "pokerzyści", obstawiający nasze LUDOWE być, albo nie być na mapie ówczesnego, a co za tym idzie również obecnego świata. Tłumacz - praca wymagająca dokładnej znajomości języka, umiejętności i dużej błyskotliwości w tłumaczeniu przemowy najwyższych.
Część druga przypada również na okres ślubu, miesiąca miodowego i wspólnych wyjazdów na urlop, które są dla czytelnika wspaniałym przeglądem geograficznym z przystankami wśród obcych kultur, zabytków i ludzi. Czytelnicy, którzy urodzili się w połowie XX wieku, znajdą tam odbicie samych siebie, przeczytają o zdarzeniach, w których być może sami brali udział. Jednak autor nie skupia swojej uwagi na opisywaniu strajków, zamieszek, czy finalnym wystąpieniu wojsk na ulice miast naszego kraju, pamiętnego 13 grudnia. Autor opowiada historię jako obserwator od wewnątrz. Jak to się mawia, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. My, ówcześni Polacy- lud pracujący, albo doświadczaliśmy tamtych trudnych czasów walcząc ramię w ramię z innymi i tworząc związki zawodowe, albo w telewizji oglądaliśmy to, co nam pokazywano. Autor był obserwatorem od wewnętrznej strony, związany przysięgą mógł poznawać tajniki, które mało kto poznał. Dlatego uważam, że ta książka jest arcyciekawa, otwiera oczy, skleja rozsypane kawałki i pozwala wszystko sobie w głowie poukładać. Byłam wtedy dzieckiem, dlatego z wielkim zainteresowaniem poszerzyłam swoją wiedzę o punkt widzenia Aleksandra Janowskiego na czasy "Gierkowskie". Na koniec dodam, że poczucie humoru i styl pisarski Autora, który potrafi śmiać się z siebie samego, czynią książkę dowcipną, pełną humoru i zachowującą zdrowy dystans do tego, co już za nami.
Pomimo poważnego tematu, niejednokrotnie uśmiechałam się przy lekturze, a nawet parę razy parskałam zdrowym śmiechem :)


http://www.empik.com/reportaz-z-zycia-czesc-2-janowski-aleksander,p1118803338,ksiazka-p?gclid=COTDr_uKvsoCFYcLcwodPnEA2A

środa, 20 stycznia 2016

Kiedy Pana nie widzę piszę listy. List trzynasty. Myśl przednia.


Drogi Przyjacielu,
taka mnie myśl samozwańcza naszła, że ktoś, kto czuje i rozumie poezję jest mistrzem wędrówek po niezmierzonych obszarach – NA SKRÓTY. Podzieliłam się tym moim odkryciem ze znajomymi, a oni pytają dlaczego samozwańcza? Otóż wyjaśniam i na poparcie argumentuję.
Czyż poezja, która z założenia jest prosta jak konstrukcja cepa i oszczędna w słowach, nie ma w sobie mocy niezwykłej? Osobę zagłębiającą się w nią wprowadza w obszary nieznane mu dotąd, nakazuje szukać właściwych kierunków nie w słowach, ale pomiędzy wersami. Ktoś, kto posiadł tę sztukę, z łatwością odkrywa coraz to nowe pokłady wzruszeń. Wędrowiec z własnej woli staje się instrumentem dla poezji, a ona gra na jego strunach coraz to inne nuty, to rzewne, to skoczne, to patriotyczne. Wystarczy tylko wypatrywać kierunkowskazów. Oczy same niosą do tych wierszy, których dusza aktualnie się domaga, które duszy naszej ścielą miękkie posłanie samozadowolenia.
Czy tak nie jest Panie Aleksandrze? Zgodzi się Pan ze mną, że czasem jedno słowo, postawione dokładnie na swoim miejscu, potrafi wznieść cały wiersz na wyżyny, wywołać dreszcz na ciele i okrzyk EUREKA!!! Dla tych właśnie momentów przewala się tony treści, aby z dna okazałych kamyków wydobyć tę jedną, najistotniejszą perełkę.
Doprawdy drogi Przyjacielu, śmiało można nazwać FENOMENEM to zjawisko… im wiersz jest skromniej ubrany w słowa, tym potężniejsze odkrywa obszary wyobraźni.
Wie Pan… ta myśl moja samozwańczo nazwała się przednią… już ją miałam zbesztać za przejawy pychy, ale puszczam wolno, niech ją życie osądzi, niech ludzkość zahartuje. Bo nie ma gorszej krzywdy dla myśli, jak nałożyć na nią obwarowania.

wtorek, 12 stycznia 2016

Kiedy Pana nie widzę piszę listy. List dwunasty. Smutek.

Drogi Przyjacielu,
od samego rana zastanawiam się, jak to jest w tej naszej człowieczej konstrukcji, że nawet nie mając konkretnego powodu, po prostu MUSIMY z kimś porozmawiać. Obudziłam się z taką potrzebą i celowo postanowiłam odroczyć ten moment, kiedy zasiądę i zacznę do Pana pisać. To, że zasiądę było nieuniknione, ale kiedy to będzie… W godzinach pracy nie było to trudne, natłok zajęć skutecznie odwodził mnie od skreślenia kilku słów, późne popołudnie, gwar domowników i ceremoniał wygłaskania zwierząt też całkiem nieźle ten moment przesuwał, ale wieczór? Panie Aleksandrze, myślę, że pisanie listów do Pana to jedne z przyjemniejszych wieczorów jakie sobie organizuję, zatem dość nakładania na siebie obwarowań czasowych. Nie mam dzisiaj żadnego konkretnego tematu, który chciałabym z Panem omówić, potrzebuję zwykłej chwili rozmowy, w zasadzie jest to monolog, ale wyobrażam sobie, że siedzimy teraz w kawiarni, popijamy herbatkę i rozmawiamy o wszystkim i niczym. Wiem, nie da się przy Panu mówić o niczym, bo Pan zawsze ma ciekawe tematy do rozmów, a ja chętnie daję się wciągnąć w te nawet zbyt dla mnie zawiłe. To nic, że wtedy wychodzi ze mnie moja słaba wiedza, czy mało powagi. Nawet jeśli potykam się i „plączę w zeznaniach” , Pan łaskawie mnie z nich wyplątuje i mistrzowsko udaje, że rozmowa ze mną jest… ech :).
Panie Aleksandrze, tak między Bogiem, a prawdą, to jest mi ostatnio bardzo smutno, gdzieś bardzo głęboko we mnie zasiał się lęk, którego nie mogę do końca zinterpretować. Wiem, trochę podpadłam Panu zawodowo, trochę wystraszyły mnie wieści o uchodźcach, odrobinę martwi mnie moje zdrowie, ale to wszystko pojedynczo nie budzi we mnie strachu. Może wytworzyłam w sobie kumulację lęku? Miedzy lękiem, a strachem jest ponoć zasadnicza różnica, moja definicja jest następująca: Strach jest nagłym doznaniem, które wywołuje jakieś zdarzenie, np. pędzące na nas auto, wybuch ognia, biegnące na ulicę dziecko… Lęk jest jak gdyby zlepkiem nie wyrzuconych z siebie resztek strachów, nie dokończonych spraw, które nawarstwiają się w nas, otaczają dodatkowymi mitami i scenariuszami, jakie żeśmy sobie już podorabiali do każdej scenki ze strachem.
Ciekawe co by powiedział psycholog, gdyby mnie posłuchał, pewnie odesłałby do kolegi psychiatry:)
Przyjacielu, Pan to musi mieć cierpliwość, by tak czytać tę moją rozmowę. Pewnie powinnam zadać pytanie, co Pan myśli o wewnętrznym lęku, bo przecież każdy z nas takie posiada i każdy ma swoją filozofię, o tej mojej to się zapewne nawet filozofom nie śniło, ale co tam, przecież to nasza rozmowa, a przy herbacie czas szybko mija.
Kilka dni temu zmarł mój kolega, wielki duch Panie Aleksandrze, jego wypowiedzi słuchałam samym środkiem serca. Umierał i dzielił się z nami całą swoją wiedzą na temat odchodzenia. Etap za etapem, słabość zwyciężona ostrą walką o każdy kolejny miesiąc, tydzień, dzień. Ja myślę, że umierałam po odrobinie z nim i dlatego teraz tak mi ciężko jest na sercu, bo on niesamowicie pięknie wpajał w nas (wszystkich swoich przyjaciół) miłość do życia, do świata przyrody, do zwierząt… uczył nas współodczuwania dobra i empatii. Rak, mówił nie jest wyrokiem, nie dla każdego, i ja mu wierzę, pomimo, że ta choroba go pokonała. Zaszczepił jednak we mnie wiarę, że walka o życie jest najważniejszą misją, nawet jeśli ją ostatecznie przegrywamy.
Miał koszulkę z napisem :”To nie ja jestem chory na raka, to rak jest chory na mnie”, prawda że optymistyczne? Bardzo dobra postawa i taką przejawiał na każdym kroku.
Smutno mi. Jestem człowiekiem słabej wiary, nie wiem dokąd odszedł, a tak bardzo bym chciała, aby to nie był koniec.

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...